50 lat minęło jak jeden dzień...

Na planie "Doktora Who" szykują się wielkie zmiany. Odchodzi, grający główną rolę, Matt Smith, natomiast partnerująca mu Jenna Coleman swoją przygodę z serialem dopiero zaczyna. Oboje aktorów można było spotkać w San Diego na konwencji Comic-Con. W rozmowie, która odbyła się w pokoju prasowym BBC America, dzielili się wrażeniami z bieżącego sezonu i opowiadali o pracy nad jubileuszowym odcinkiem ze specjalnym udziałem Davida Tennata, Billie Piper i Johna Hurta.



Matt, kiedy powiedziałeś producentowi wykonawczemu serialu, Stevenovi Moffatowi, że odchodzisz?

Matt Smith: Nawet po tym, jak Jenna dostała rolę było jasne, że odejdę. Gadaliśmy o tym ze Stevenem wcześniej, ale to były prywatne rozmowy, więc oczywiście nie zdradzę szczegółów. Jesteśmy przyjaciółmi, szanujemy się nawzajem, więc decyzja o moim odejściu była obopólna. Wydawało mi się, że to dobry moment, żeby dać szansę komuś innemu.

Steven musiał mieć też pewnie czas na wprowadzenie zmian w scenariuszu.

Reklama

M. S.: Na przestrzeni całego sezonu ósmego widać, że wszystko do tego prowadzi... Trenzalore... Czy to nie cudowne, że w piątej serii pojawia się Trenzalore? Steven jest przygotowany na wszystko.

Jenna, krótko po twoim dołączeniu do obsady opowiadałaś o tym, jak Matt ciepło przyjął cię na planie i pokazał, jak wszystko działa. Cieszysz się na myśl, że teraz to ty będziesz przewodnikiem dla nowego Doktora?

J.C.: Bardzo mi miło, że będę mogła służyć wsparciem i pomóc nowemu Doktorowi poczuć się jak u siebie. Mam nadzieję, że przygoda z serialem okaże się to dla niego tak samo fascynująca jak i dla mnie. 

Matt, co myślisz o scenie, w której Doktor przechodzi regenerację? Chciałbyś w niej coś zmienić?

M. S. : To chyba pytanie do Stevena, od którego wszystkie pomysły wychodzą. Ja tylko staram się nie przekręcać  swoich kwestii. Ufam mu i wiem, że jeśli coś wyszło od niego to na pewno będzie fantastyczne, poruszające i pomysłowe, bo taki właśnie jest Steven.

Nieczęsto się zdarza, że Doktor współpracuje z drugim Doktorem. Jak się pracowało z Davidem Tennantem i Billie Piper nad jubileuszowym odcinkiem?

M. S. : Bardzo dobrze, [David i Billie] są niesamowici. Z kolei John Hurt to klasa sama w sobie, wiele mnie nauczył. Tennant świetnie gra Doktora i przy tym jest fajnym kumplem. Billie jest urocza. Mieliśmy kupę zabawy.

J. C. : Były momenty, kiedy musiałam się szczypać, żeby sprawdzić czy to nie sen. Tylko sobie wyobraź: kręcisz scenę z trzema Doktorami jednocześnie. To było jak spełnienie marzeń. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Trzeba było być tam na planie i widzieć, jak się między sobą dogadują, jak jest między nimi chemia. Jestem niezwykle podekscytowana.

Wiemy, że Clara to "dziewczyna niemożliwa". Teoretycznie zostaje wyjaśnione, dlaczego. Ale czy na pewno chodzi tylko o jej podróże w czasie i przestrzeni, czy może kryje się za tym coś więcej?

J. C. : Sprawa zostaje zakończona w odcinku "Imię Doktora". Chodzi o to, że Clara pojawia się to tu, to tam, w różnych miejscach w czasoprzestrzeni.

M. S. : To naprawdę wiele dobre wyjaśnienie. Czasem nie wiadomo, jak potoczą się losy [poszczególnych postaci] i zawsze kiedy coś zostaje wytłumaczone, jest to swego rodzaju nagroda.

J. C. : Naprawdę się cieszę, bo to oznacza, że teraz akcja potoczy się w zupełnie innym kierunku, to będzie coś nowego.

Macie swoje ulubione momenty z poprzedniego sezonu?

J. C. : Uwielbiam moment, kiedy TARDIS pojawia się na chmurze. To było jak bajka, przepiękny widok.

M. S. : Scena otwierająca "Imię Doktora", kiedy widzimy wszystkich trzech Doktorów razem, była niesamowita. Jeny, Vastra i Strax. Pożegnanie z River. Mógłbym wymieniać dalej, było mnóstwo świetnych momentów.

Jenna, to musiało być niesamowite, kiedy okazało się, że nie tylko jesteś jednym z towarzyszy, ale też elementem całej tej mitologicznej układanki.

J. C. :  Kompletnie mnie to rozwaliło. Czekaliśmy, aż odcinek, w którym miała wyjaśnić się tajemnica "niemożliwej dziewczyny" zostanie napisany. Kiedy dostałam scenariusz, po przeczytaniu pierwszych siedmiu stron zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że to będzie coś niesamowitego.

M. S. : Serio? To miłe.

J. C. : A same zdjęcia... Odtworzyliśmy pierwsze w historii serialu wejście Williama Hartnella do TARDIS, z wykorzystaniem oryginalnego materiału.

M. S. : Tak, to było coś, kawał dobrej telewizji.

J. C. : W "Doktorze Who" można zrobić dużo więcej niż w zwykłym serialu. To niesamowite, że dzięki tej rocznicy mogliśmy się cofnąć w czasie, do historycznego dla serialu momentu.

M. S.: Zobaczyć wszystkich Doktorów na raz było niesamowitym przeżyciem, niektórzy z nich już przecież nie żyją! Ale my dalej ich pamiętamy. Czy to nie cudowne podsumowanie 50. rocznicy?

swiatseriali.pl
Dowiedz się więcej na temat: Matt Smith | Doktor Who | seriale
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy