Kategorycznie odmówiła przyjęcia kultowej roli. Przed reżyserem ukryła się w szpitalu

Elżbieta Starostecka, która na trwale zapisała się w historii polskiego kina rolą Stefci Rudeckiej w „Trędowatej”, nigdy nie miała tzw. parcia na szkło. Od premiery kultowej produkcji Jerzego Hoffmana minęło już prawie pół wieku, a ona zagrała w tym czasie w zaledwie czterech filmach i kilku serialach... „Nie dostawałam interesujących propozycji” - tłumaczy. Tak naprawdę aktorka wolała zajmować się domem i dziećmi, zamiast – jak mówi – „dawać swoją twarz nieciekawym postaciom”. Mało kto wie, że rękami i nogami broniła się nawet przed zagraniem Stefci.

Elżbieta Starostecka nie kryje, że praca nie była i nie jest dla niej priorytetem. Nie zależało jej na karierze, nie chciała brylować na czerwonych dywanach, nie lubiła dawać wywiadów.

"Moje życie zawodowe tak się szczęśliwie ułożyło, że nigdy nie zabiegałam o żadną rolę" - wyznała w rozmowie z "Panią", dodając, że zdarzało się jej... ukrywać przed reżyserami, którzy składali jej nieciekawe - według niej - oferty.

Reklama

Jednym z filmowców, którzy najdłużej zabiegali o jej "względy", był Jerzy Hoffman. Aktorka za żadne skarby świata nie chciała zagrać w "Trędowatej", którą w połowie lat 70. reżyser wziął na tapet.

Elżbieta Starostecka: nie chciała grać kolejnej nieszczęśliwie zakochanej amantki

Był środek 1975 roku, gdy Jerzy Hoffman postanowił przenieść na wielki ekran najpopularniejszy polski romans wszech czasów - spisaną na początku XX wieku przez Helenę Mniszkównę historię miłości ordynata Michorowskiego i guwernantki Stefanii Rudeckiej. Scenariusz filmu "Trędowata" napisał Stanisław Dygat, który jednak - z różnych powodów - wycofał swoje nazwisko z czołówki i zrzekł się honorarium za swoją pracę.

"Twórca filmu odszedł całkowicie od mojej wersji scenariusza i zrezygnował z koncepcji, która była dla mnie usprawiedliwieniem i bodźcem dla dokonania przeróbki filmowej tego utworu fascynującego mnie od dawna i budzącego mój szczególny podziw" - tłumaczył pisarz w opublikowanym na łamach tygodnika "Film" oświadczeniu.

Elżbieta Starostecka, którą Hoffman uważał za idealną kandydatkę do wcielenia się w tytułową "Trędowatą", wraz z ofertą zagrania Stefci dostała do przeczytania scenariusz Dygata. Mimo to, że dobrze znała autora "Jeziora Bodeńskiego" i "Pożegnań", a także przyjaźniła się z jego żoną Kaliną Jędrusik, kategorycznie odmówiła reżyserowi.

"Nie jestem miłośniczką tego typu literatury, więc miałam obawy, czy powinnam" - tłumaczyła po latach w wywiadzie dla "Angory".

"Zagrałam wiele amantek, których głównym zadaniem było nieszczęśliwie się zakochać i umrzeć. W pewnym momencie miałam już tego trochę dosyć i wtedy przyszła propozycja zagrania Stefci. Byłam stanowczo na nie" - opowiadała z kolei "Gazecie Wyborczej".

Elżbieta Starostecka: zamiast na zdjęcia próbne, pojechała do szpitala na operację

Jerzy Hoffman uparł się, by to Elżbieta wcieliła się w Rudecką. Zaprosił aktorkę na zdjęcia próbne, ale ona - by nie wziąć w nich udziału - ukryła się w... szpitalu.

"Zdecydowałam się na operację zatok. Zdjęcia próbne odbyły się więc beze mnie, ale kiedy wróciłam ze szpitala do domu, dostałam wiadomość, żeby natychmiast przyjechać na dodatkową sesję zdjęciową. Powiedziałam, że jestem spuchnięta i że to nie ma sensu" - wspominała w rozmowie z "Retro".

Na to, by jednak przyjąć propozycję Hoffmana, Elżbietę Starostecką namówiła Kalina Jędrusik.

"Powiedziała: 'Możesz zagrać nie wiem jak genialnie wielkie role z wielkiej literatury światowej i wszyscy o nich zapomną, ale jak zagrasz Stefcię, będziesz na zawsze miała miejsce w historii polskiego filmu'. Pomyślałam, że Kalinka mocno przesadza, ale dzisiaj wydaje mi się, że jednak miała rację" - stwierdziła aktorka w cytowanym już wywiadzie.

Wspomniana wyżej sesja zdjęciowa odbyła się, mimo że Elżbieta nie wyglądała po operacji zatok zbyt dobrze.

"Sfotografowali mnie z krzywą twarzą i... zostałam Stefcią Rudecką" - mówi dziś pół żartem, pół serio, opowiadając o swej "sztandarowej" roli.

Elżbieta Starostecka: przypięto jej łatkę i umieszczono w szufladzie

Elżbieta Starostecka zastanawia się czasem, jak potoczyłoby się jej życie (i kariera), gdyby nie zagrała w "Trędowatej". Twierdzi, że po premierze filmu została zaszufladkowana i na kilka lat zniknęła z ekranów.

"Nie ja podjęłam tę decyzję - po prostu propozycje, które się pojawiały, nie były dla mnie interesujące. Później w latach 80. było ich coraz mniej, ale to już nie miało dla mnie większego znaczenia, bo byłam bardzo zajęta pracą w teatrze i wychowywaniem dwojga dzieci" - wyznała w wywiadzie dla Onetu.

Masowa popularność, jakiej dzięki Stefci doświadczyła Elżbieta Starostecka, była bardzo męcząca. Aktorka do dziś odczuwa jej skutki. Boli ją, że ludzie wciąż widzą w niej Rudecką, a zagrała przecież całkiem sporo innych ról.

"Przypięto mi łatkę, wpadłam do szuflady" - żartuje.

"Ale żeby powstała łatka czy szuflada, musiał zdarzyć się spektakularny sukces. Nie mogę więc narzekać, że udało mi się ten sukces osiągnąć" - stwierdziła niedawno na łamach "Magazynu Gazety Wyborczej".

Elżbieta Starostecka od kilkunastu lat jest już na emeryturze, ale od czasu do czasu gra, jeśli - to jej słowa - może to robić w doborowym towarzystwie. Wkrótce zobaczymy ją w drugiej części świątecznej komedii romantycznej "Uwierz w Mikołaja" u boku m.in. Teresy Lipowskiej, Marty Lipińskiej, Ewy Szykulskiej i Krystyny Tkacz

Zobacz też: Studiowała w USA. Po dwóch semestrach kazano jej wracać do Polski

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Elżbieta Starostecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL