Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10085
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Grażyna Barszczewska: Była za delikatna na aktorkę. Stała się wielką gwiazdą

Grażyna Barszczewska urodziła się 1 maja 1947 roku w Warszawie. Jej rodzice pochodzili z Podlasia, ale ojciec, kierownik w warszawskiej FSO, sprowadził rodzinę na Żerań. Dzieciństwo wspomina jako beztroskie, ale również pracowite. - Miałam trochę stracone beztroskie dzieciństwo. Wracałam z liceum, w locie jadłam obiad i pędziłam na kolejne zajęcia do szkoły muzycznej. Ciągle byłam niedospana - mówiła.

Chodziła do szkoły muzycznej. Swoją przyszłość związała jednak z aktorstwem. Na studia artystyczne namówiła ja polonistka.

Reklama

Nieśmiała nastolatka na wszelki wypadek złożyła również papiery na uczelnie muzyczne. Początkowo dopisywało jej szczęście. Barszczewska na PWST dostała się za pierwszym razem. Szybko okazało się, że jest... zbyt delikatna.  

- Byłam kompletnym nieopierzeńcem, bardzo naiwnym dzieckiem, a próbowano obsadzać mnie w rólkach panienek niespecjalnie ciężkich obyczajów... Na zajęciach opiekunka roku, Ryszarda Hanin wybitna aktorka teatralna, proponowała mi do grania same sceny erotyczne i agresywne, chcąc mnie w ten sposób otworzyć. Chciała mnie przełamać i wykrzesać ze mnie środki dalekie od nieśmiałej panienki - mówiła w wywiadzie-rzece "Amantka z pieprzem. 

Eksperymenty sceniczne nie przyniosły oczekiwanych skutków. Po pierwszym semestrze wezwała ją do siebie dziekan Rena Tomaszewska. - Wiesz, dziecko, nie dasz sobie rady w tym zawodzie. Jesteś za delikatna, za słaba, zbyt krucha, nieodporna - usłyszała od Tomaszewskiej przyszła gwiazda. Uznano, że niewinna dziewczyna nie poradzi sobie w brutalnym świecie filmu i teatru. Barszczewska została skreślona z listy studentów.

Ambitna dziewczyna nie poddała się i postanowiła spróbować swoich sił w Krakowie. W stolicy była zbyt krucha, delikatna i mało ekspresyjna. Barszczewska okazała się być uważną studentką i wyciągnęła lekcję ze swojej warszawskiej porażki. - Warszawski "kopniak" chyba poskutkował, bo niektórzy zarzucają mi wręcz przesadną ekspresję na scenie - wspominała po latach. Udowodniła, że ma prawdziwy talent. Już na drugim roku dostała stypendium naukowe dla najlepszej studentki.

Swoje życie aktorskie związała z teatrem. - Kiedy rozpoczynałam studia, nie myślałam o tym, żeby być gwiazdą, po prostu chciałam być dobrą aktorką. Gdy kończyłam studia, w zasadzie wszyscy absolwenci angażowali się do teatru. W tej chwili jest odwrotnie - powiedziała w rozmowie z "Przeglądem". 

Po obronie dyplomu w 1970 roku, dostała się do obsady Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Po dwóch latach wróciła do rodzinnej Warszawy. W stolicy początkowo grała w Teatrze Ateneum. Od 1983 roku należy do zespołu Teatru Polskiego. Wystąpiła w wielu przedstawieniach Teatru Telewizji oraz Teatru Polskiego Radia.

Producenci filmowi i telewizyjni szybo docenili jej talent. Mało kto mógł przejść obojętnie również obok jej wyjątkowej urody. Ona sama długo nie zdawała sobie sprawy, jak ogromne emocje potrafi wzbudzić w mężczyznach. - Świadomość, że się podobam dotarła do mnie dość późno. Byłam nią zaskoczona. Może dlatego, że w moim domu nie zwracano na to uwagi. Jako młoda dziewczyna dziwiłam się, że ktoś mi się przygląda - przyznała kiedyś aktorka. Lata upłynęły, a uroda dalej jest u niej na drugim planie. - Moja twarz, moje ciało to mój warsztat pracy. Nigdy nie traktowałam swej powierzchowności nadmiernie troskliwie. Zresztą nie byłam i nie jestem jej szczególną wielbicielką.

Na dużym ekranie zadebiutowała w 1971 roku niewielką rolę w filmie Andrzeja Żuławskiego "Trzecia część nocy". Trzy lata później pojawiła się w serialu "S.O.S.". Była to pierwsza poważna próba stworzenia polskiego serialu kryminalnego. 

Grażyna Barszczewska zagrała redaktor Agata Wołyniec, współpracownicę i partnerkę głównego bohatera. Od tej pory praktycznie nie schodziła z planu filmowego. Ogromną popularność przyniosła jej rola w kultowym serialu "Kariera Nikodema Dyzmy" z 1980 roku.

Zagrała hrabiankę Ninę, główną kobiecą bohaterkę serialu i żonę tytułowego bohatera. Podczas kręcenia zdjęć była młodą mamą. W 1978 roku urodziła syna Jarosława i często zabierała go ze sobą do pracy. Kariera i odległość spowodowały, że jej małżeństwo z Jerzym Szmidtem zaczęło się psuć. W tym momencie na jej drodze stanął Nikodem Dyzma, czyli Roman Wilhelmi. Aktorska para stworzyła niezapomniany serialowy duet. 

Grażyna Barszczewska już jako nastolatka podziwiała jego role. Swojego idola poznała osobiście w 1972 roku podczas pracy w Teatrze Ateneum. Podobno, gdy aktor zobaczył ją po raz pierwszy, powiedział: "niezła d... z twarzy". Dopiero na planie "Kariery Nikodema Dyzmy" połączyło ich coś więcej i namiętny romans połączył nie tylko ich serialowych bohaterów. Związek z wybitnym aktorem nie należał jednak do najłatwiejszych. Kazimierz Kutz określił Wilhelmiego jako "wielkiego romansowicza".

Zakochana aktorka starała się zrozumieć charakter, nałogi i życie uczuciowe ukochanego. - Roman wobec mnie był czasem brutalny, ale do bólu szczery i to było wspaniałe. Zresztą Romek jest też autorem największego komplementu, jaki kiedykolwiek na temat mojej gry usłyszałam - wspominała po latach. Wiedziała jednak, że kochliwy artysta nie jest w stanie dochować wierności jednej kobiecie. Ich związek przeżywał wzloty i upadki. W końcu podjęła trudną decyzję i zdecydowała się odejść. Łączące ich uczucie przerodziło się w przyjaźń, która trwała do końca życia Romana Wilhelmiego. 

Roman Wilhelmi w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, że to właśnie Grażyna Barszczewska była jego ulubioną partnerką zarówno w filmie, jak i w teatrze. - Może z powodu wieloletniej przyjaźni? Grało mi się z nim bardzo dobrze, choć niekoniecznie łatwo i bez konfliktów. Romek był niesłychanie szczery i rzeczowy w swych ocenach; uważam zresztą, że gładkie komplementy niczego wartościowego nie budują. Zagraliśmy wspólnie kilka ważnych ról w filmie i w teatrze - tak po lata skomentowała jego słowa sama zainteresowana.  

Po sukcesie "Kariery Nikodema Dyzmy" reżyserzy chcieli obsadzać ją w rolach pięknych hrabin. Jednak ambitna aktorka nie dała się zaszufladkować. Chętnie wybierała role ambitne, nietypowe. 

Jej kreację w filmie "Wszystko, co najważniejsze" pochwaliła sama Meryl Streep, a na planie obrazu "Jakub kłamca" spotkała się z Robinem Williamsem. 

W ukochanym teatrze nie boi się żadnych wyzwań. Widzowie telewizyjnie kojarzą ją z wielu popularnych produkcji. Zapadła im w pamięć m.in. rolą Eugenii w "Plebanii". Zrezygnowała z serialu dla teatru. - Ale właśnie, co to dzisiaj znaczy popularny serial? Jak bardzo różni się od dawnych seriali, takich jak "Kariera Nikodema Dyzmy", "Dom", "S.O.S" czy "Blisko coraz bliżej"? Te dawne seriale to były właściwie filmy pocięte na odcinki, nie mówiąc już o czysto filmowym sposobie ich produkcji. Dziś właśnie te stare seriale są najbardziej kochane przez publiczność, i to młodą, co jest optymistyczne, bo pokazuje, że nie wszyscy dali się zwieść dzisiejszej telewizyjnej "papce" - podsumowała w jednym z wywiadów.  

Życie nie zawsze ją rozpieszczało. Jej pierwsze małżeństwo z aktorem Jerzym Szmidtem rozpadło się. Aktorka została z małym synem. W 1987 roku Szmidt zginął tragicznie w wypadku samochodowym. - Nie prosiłam losu o wielkie krzywe życiowe, ale dał mi różne barwy. Ciemne też. Ale ja nie znoszę publicznego epatowania swoimi problemami, bólem, stratą najbliższych. To moje i tylko moje - mówiła aktorka. 

Spokój znalazła u boku osoby nie związanej z aktorstwem. Alfred Andrys, drugi mąż aktorki, jest inżynierem. - Pod wieloma względami się różnimy, ale łączy nas to, że szanujemy przyzwyczajenia drugiej strony. Ja lubię spotkania towarzyskie, udzielam się społecznie, sporo wyjeżdżam. Często sam, bo Grażyna albo jest zajęta, albo nie ma ochoty. I nie dzieje się przez to nic złego - zdradził kiedyś Andrys. Od lat tworzą zgodne małżeństwo i prowadzą życie z dala od błysku fleszy. 

 72-letnia dziś Grażyna Barszczewska cieszy się wśród koleżanek z Teatru Polskiego, w którym występuje już od 35 lat, opinią osoby, która zna... przepis na eliksir młodości. Trzeba przyznać, że aktorka mająca już od dawna prawo do emerytury, wygląda naprawdę rewelacyjnie. - Uroda duszy wpływa na urodę ciała. Aby być pięknym, nie wystarczy kochać tylko siebie, lecz także wszystkich ludzi - mówi z uśmiechem. 

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy