Kultowe seriale
Ocena
serialu
8,2
Bardzo dobry
Ocen: 10114
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

35 lat od premiery "Niewolnicy Isaury"

O takim zafascynowaniu serialem wielu współczesnych twórców może tylko pomarzyć. Szaleństwo, które wybuchło po premierze "Niewolnicy Isaury" uważa się za fenomen socjologiczny. Do 1994 roku prawie 70 dziewczynek zostało nazwanych imieniem nieszczęsnej niewolnicy. Po zakończeniu serialu rozpaczała nawet Wisława Szymborska. "Nasze życie skończyło się, bo skończył się serial ‘Niewolnica Isura’" - miała powiedzieć noblistka.

Wszystko zaczęło się w... 1875 roku. To wtedy została wydana powieść brazylijskiego pisarza, Bernardo Guimarães. W dziele poruszał temat niewolnictwa, działał na rzecz jego zniesienia. 

Reklama

Ponad 100 lat później jego historia została przeniesiona na ekran. Ze 178. stron książki stworzono 100 półgodzinnych odcinków. 

Międzynarodową wersję serialu skrócono do 30 odcinków lub 15 godzinnych. Uroczą niewolnicę pokochali widzowie w 130 krajach, łącznie z komunistycznymi Chinami i Kubą. 10 lat po brazylijskiej premierze serial trafił do Polski. Była to pierwsza telenowela, którą można było zobaczyć i miała spełniać rolę typowej "zapchajdziury". 

Nikt nie spodziewał się sukcesu. Szaleństwo, które ogarnęło widzów zaskoczyło wszystkich. Krytycy zmiażdżyli serial, ale widzowie nie przejmowali się negatywnymi opiniami. "Niewolnica Isaura" pozwalała oderwać się od szarej codzienności PRL-u. W czasie emisji odcinków ulice pustoszały.  

Na fali ogromnej popularności serialu, główni bohaterowie zostali zaproszeni do Polski. Tytułowa niewolnica, czyli Lucélia Santos oraz jej oprawca, Rubens de Falco, w maju 1985 wylądowali na warszawskim Okęciu. Witały ich tłumy. Na widok aktorów serialu fani wpadali w euforię. Nie przeszkadzało im, że Isaura jest jakaś mała, a Leôncio prawie nie ma włosów na głowie. Zaczęli otaczać swoich idoli niemal boskim uwielbieniem. 

Aktorzy odwiedzali szkoły, zakłady pracy i szpitale. W Krakowie do ich ochrony oddelegowano 300 milicjantów. Wierni wielbiciele czekali na również w Łodzi, Skierniewicach, Katowicach i Sosnowcu. Niektóre miejsca aktorzy mogli oglądać tylko z okien samochodu. Tłumy nie pozwalały im opuścić auta. Santos i de Falko po kraju oprowadzał sam porucznik Borewicz, czyli Bronisław Cieślak. 

W specjalnym studiu przeprowadził rozmowę z aktorami, w której skarcił serialowego Leôncio za znęcanie się nad Isaurą. 

"On był wyluzowany i światowy, mówił po angielsku, więc mogliśmy porozmawiać. Taki sympatyczny playboy z wąsem. A Lucelia, przemiła gąseczka, bardzo skromna, wręcz zaszokowana ogromem swojej popularności" - wspominał w rozmowie z "Tele Tygodniem".

Lucélia Santos miała zaledwie 18 lat, gdy wcieliła się w postać uciemiężonej niewolnicy. Początkowo młodziutkiej aktorce nikt nie wróżył wielkiej kariery. Miała niecałe 155 cm wzrostu, a na twarzy ślady po przebytej ospie. Jednak aktorstwo było jej pasją od dziecka, a jej samej nie brakowało uporu. Jako nastolatka grała w przedstawieniach. Na casting do "Niewolnicy Izaury" poszła przekonana, że roli nie dostanie. 

Podobno producent miał wytknąć jej niski wzrost. Oburzona Santos nie pozwoliła się obrażać. Ostatecznie rolę dostała, a jej życie całkowicie się zmieniło. Stała się międzynarodową gwiazdą. Jako pierwsza zagraniczna aktorka została uhonorowana chińską nagrodą Złotego Orła. Zagłosowało na nią 300 mln osób. W 2004 roku otrzymała odznaczenie za jej wkład w łączeniu chińskiej i brazylijskiej kultury. 

Po zakończeniu serialu Santos dalej próbowała swoich sił w aktorstwie. Jednak żadna z ról nie przyniosła jej popularności. Dla widzów na zawsze pozostanie niewolnicą Isaurą. W tym roku Lucélia Santos skończyła 62 lata, ale nie straciła młodzieńczej energii. Na swoim Instagramowym profilu często dodaje zdjęcia bez makijażu i w gronie rodziny. Ostatni raz na ekranie pojawiła się w 1986 roku. 

Starszy od Santos o 26 lat, Rubens de Falco, grał prawie do końca życia. Jednak podobnie jak jego koleżanka z planu, nie zdołał pozbyć się piętna "Niewolnicy Isaury". W 2004 roku zagrał w nowej wersji serialu. Tym razem wcielił się w dona Almeidę, ojca Leôncia. Dwa lata później doznał udaru mózgu. Do śmierci w 2008 roku przebywał w Zintegrowanym Centrum Opieki dla Osób Starszych w  São Paulo. 


swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy