Był królem telewizji. Niewielu wie, że miał polskie korzenie

Robert Conrad był w pewnym czasie jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów telewizyjnych w Stanach Zjednoczonych. Widzowie uwielbiali go w rolach twardych gości z sercem po właściwej stronie – kowbojów, stróżów prawa, wojskowych. Szczególną popularność przyniósł mu serial "The Wild, Wild West", który po latach doczekał się niezbyt udanego remake’a. Niewiele osób wie, że Conrad miał polskie korzenie. Karierę aktora przerwał tragiczny wypadek.

Conrad urodził się 1 marca 1935 roku w Chicago. Jego rodzice byli wtedy nastolatkami. 17-letni Leonard Henry Falk był Niemcem polskiego pochodzenia, a jego pełne nazwisko brzmiało Falkowski. Matka przyszłego gwiazdora, Alice Jacqueline Hartman, miała zaledwie 15 lat, gdy urodziła syna. Nadała mu imię po swoim ojcu Conradzie Hartmanie.

Robert Conrad. Początki kariery

Conrad Robert Falk rzucił szkołę w wieku 15 lat, by pracować i dokładać się do rodzinnego budżetu. Jego matka rozstała się tymczasem z jego ojcem. Zmieniła imię i nazwisko na Jackie Smith, a następnie podjęła pracę jako dyrektorka ds. reklamy w wytwórni Mercury Records. Nie chcąc obierać nowego nazwiska za każdym razem, gdy jego matka wychodziła za mąż, przyszły aktor porzucił "Falka" i stał się Robertem Conradem.

Reklama

Przez koneksje rodzicielki w przemyśle rozrywkowym zaczął myśleć o karierze aktorskiej. Gdy po seansie "Olbrzyma" usłyszał, że przypomina grającego w tym filmie Jamesa Deana, matka załatwiła mu posadę w promocji obrazu. Jednocześnie młodzieniec studiował sztuki teatralne na Uniwersytecie Northwestern. Po sugestii znajomego przeniósł się do Kalifornii, by tam rozwijać karierę aktorską. Pierwszą rolę otrzymał w filmie kryminalnym "Juvenile Jungle" z 1958 roku.

Robert Conrad. Jego najważniejsze role

Conrad szybko odnalazł się w telewizji. W 1959 roku zagrał gościnnie Toma Lopakę, detektywa z Hawajów, w serialu "77 Sunset Strip". W tym samym roku otrzymał swój spin-off "Hawaiian Eye", który emitowano do 1963 roku.

Największą rozpoznawalność przyniósł mu jednak "The Wild Wild West" (1965-69), łączący elementy westernu, science fiction i historii szpiegowskiej. Opowiadał o dwóch agentach specjalnych działających na Dzikim Zachodzie. Jim West (w tej roli Conrad) był nieustraszony i przystojny, z kolei Artemus Gordon (Ross Martin) wspomagał go fantastycznymi gadżetami. Ich misją była przede wszystkim ochrona prezydenta Ulyssesa S. Granta. Aktorzy powrócili do swoich postaci w dwóch filmach telewizyjnych z 1979 i 1980 roku.

W serialu nie brakowało wielu trudnych wyczynów kaskaderskich, a Conrad nalegał, by nie korzystano z pomocy dublerów. Podczas zdjęć 24 stycznia 1968 roku mogło dojść do tragedii. W wyniku źle zaplanowanego numeru kaskaderskiego Conrad spadł na głowę z wysokości 3,5 metra. Trafił do szpitala, a producenci zabronili mu udziału w podobnych scenach, bojąc się o życie swojej gwiazdy.

"Bardzo Dziki Zachód". Robert Conrad cieszył się z porażki filmu

Gdy Barry Sonnenfeld postanowił zrealizować fabularny remake "The Wild Wild West", w roli Westa obsadzono Willa Smitha. Conrad wyraził wtedy swój sprzeciw. "Nie podobało mu się, że czarna osoba wcieli się w jego bohatera. Nie mówił dużo, ale raz straszył mnie, że ma przyjaciół, którzy sprawią, że film nigdy nie powstanie" - wspominał Sonnenfeld. "Powiedziałem o tym Smithowi, na co on odpowiedział: 'Dajesz, jestem z Filadelfii'. [...] W każdym razie Robert nie był w żaden sposób związany z filmem, ale nie chciał, żeby powstał on z Willem Smithem".

Należy zaznaczyć, że Conrad inaczej przedstawiał swoje wątpliwości. "Nie sprzeciwiam się zatrudnieniu czarnego aktora do roli Jima Westa. Sprzeciwiam się zatrudnieniu Willa Smitha. [...] To dobry komik, ale nie byłby moim wyborem. Najlepszy byłby Denzel Washington z ciałem Wesleya Snipesa" - mówił. 

"Bardzo Dziki Zachód" okazał się niepowodzeniem finansowym i artystycznym. Smith kajał się później przed Conradem za zniszczenie jego dziedzictwa i wielokrotnie przepraszał za swój udział w produkcji. Dla roli Westa odrzucił ofertę występu jako Neo w "Matriksie".

Film Sonnenfelda uhonorowano dziewięcioma nominacjami do Złotych Malin. Zwyciężył w pięciu kategoriach. Otrzymał między innymi tytuł najgorszego filmu roku. Na ceremonii wręczenia antynagród pojawił się uradowany Conrad, który szczerze nie znosił "Bardzo Dzikiego Zachodu". Jak później wyznał, chodziło nie tylko o casting Smitha, z którym się nie zgadzał. Kontrakt zapewniał mu procent ze sprzedaży gadżetów związanych z filmem. Do czasu rozdania Złotych Malin nie otrzymał jednak ani centa. Przede wszystkim jednak nie przepadał za Jonem Petersem, producentem tego niepowodzenia. "Spotykał się z moją siedemnastoletnią córką. Mówił jej, że jest rozwiedziony, co nie było prawdą" - wyznał.

Robert Conrad. Groźny wypadek zakończył jego karierę

Po zakończeniu zdjęć do "The Wild Wild West" Conrad kontynuował karierę aktorską. Przerwał ją dopiero w 2003 roku. Spowodował wtedy groźny wypadek samochodowy. W wyniku obrażeń prawa część jego twarzy została częściowo sparaliżowana. Ponieważ był wtedy pod wpływem alkoholu, nie było wątpliwości co do jego winy. Przyznał się do niej i został skazany na sześć miesięcy aresztu domowego, pięć lat w zawieszeniu i udział w terapii dla uzależnionych. Poszkodowany w wypadku 26-letni Kevin Burnett wniósł przeciwko aktorowi pozew cywilny. Conrad zapłacił mu ustaloną kwotę. Burnett zmarł dwa lata później. Według jego rodziny wynikało to z trudnej rekonwalescencji po wypadku.

Conrad odszedł 8 lutego 2020 roku w Malibu w Kalifornii z powodu niewydolności serca. "Miał długie i wspaniałe życie i choć jego rodzina jest teraz pogrążona w smutku, on będzie żył wiecznie w ich sercach" - powiedział rzecznik aktora w rozmowie z "People".

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL