Klangor
Ocena
serialu
7,1
Dobry
Ocen: 69
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Klangor": "Jak spotkanie z kilkoma Hannibalami Lecterami" [wywiad z Arkadiuszem Jakubikiem]

Doborowa obsada, znakomity scenariusz oryginalny i klimat niczym z najlepszych skandynawskich produkcji. Nowy serial Canal+ to jedna z najlepszych polskiej premier tego roku. Pierwszy odcinek ogląda się z zapartym tchem, a to dopiero początek. O "Klangorze" rozmawialiśmy z odtwórcą głównej roli - Arkadiuszem Jakubikiem.

Aleksandra Kalita, Interia: W ostatnich latach powstaje w Polsce wiele seriali kryminalnych. Czym "Klangor" wyróżnia się na ich tle? Co sprawia, że widz zostanie z nim do ostatniego odcinka?

"Klangor" nie jest do końca serialem kryminalnym. Dla mnie jest to zdecydowanie serial psychologiczny, dramat obyczajowy dotyczących trudnych, skomplikowanych relacji współczesnej rodziny. Ma on elementy kryminalne, po to by przyciągnąć i przytrzymać uwagę widza. Myślę, że każdy będzie mógł się odnaleźć w tym serialu. Zwłaszcza na tej płaszczyźnie rodzinnej.

Reklama

W serialu gram Rafała Wejmana, psychologa więziennego, ojca fantastycznych córek. W żonę, Magdę Wejman, wciela się Maja Ostaszewska, z którą na planie spotkałem się po raz pierwszy. W końcu po 33 latach znajomości udało nam się wspólnie pracować. Poznaliśmy się na pierwszym roku szkoły teatralnej. Jestem absolutnym fanem jej talentu aktorskiego i jestem bardzo szczęśliwy, że mogliśmy w końcu razem zagrać.

Tym co z pewnością sprawi, że widzowi będzie ciężko oderwać się od telewizora, jest znakomity scenariusz. Dla mnie zawsze jest to początek albo koniec rozmów o ewentualnej współpracy. A tutaj szok. Debiutant Kacper Wysocki - proszę zapamiętać to nazwisko. W wakacje 2019 roku dostałem ten scenariusz do ręki z propozycją zagrania głównej roli. Przeczytałem go jednym tchem. Wydawało mi się nieprawdopodobne, że debiutant napisał coś tak znakomitego. To był jeden najlepszych scenariuszy serialu fabularnego jaki przeczytałem w życiu. Ogromny szacunek należy się też producentom, zwłaszcza Łukaszowi Dzięciołowi, oraz stacji telewizyjnej CANAL + za objęcie opieką tego młodego scenarzysty w ramach programu SERIES LAB. Jest takie powiedzenie amerykańskich producentów: jeżeli jest dobry scenariusz, to jest szansa, żeby powstał z niego dobry film czy serial. Jeśli scenariusz jest zły, to szansy na to nie ma żadnej.

Czyli to właśnie scenariusz przyciągnął Pana do wzięcia udziału w "Klangorze"?

Oczywiście. Zawsze czytam scenariusz kilka razy, ale tutaj już po pierwszej lekturze byłem pewien, że to jest rzecz absolutnie warta uwagi i trzeba tę propozycję przyjąć. Zwłaszcza, że miałem tu możliwość spotkania ze znakomitą ekipą twórców. Począwszy od Łukasza Kośmickiego, z którym poznaliśmy się przy okazji premiery "Domu złego". Łukasz był współautorem scenariusza do tego filmu  i nie było nam jeszcze dane razem współpracować. Bardzo ucieszyłem się ze współpracy z operatorem Witkiem Płóciennikiem, z którym pracowałem razem przy moim filmie "Prosta historia o morderstwie". W tym gronie twórców naprawdę warto się było spotkać.

Nie można też zapominać o znakomitej obsadzie - Mai Ostaszewskiej, Aleksandrze Popławskiej, Wojtku Mecwaldowskim czy Magdalenie Czerwińskiej. Chciałbym również wymienić dwóch młodych ludzi. O Piotrku Witkowskim już część widzów pewnie słyszała. To znakomity aktor, który świetnie zagrał główną rolę w filmie "Proceder", idzie konsekwentnie swoją drogą i mocno trzymam za niego kciuki. Ale jeszcze jedno nazwisko z obsady warto zapamiętać - Konrad Eleryk. W serialu zagrał on Emila Knapika, więźnia z zaburzeniami psychicznymi. Miałem z nim bardzo dużo ważnych scen i byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jak Konrad pracuje i jakie są tego efekty.

Na koniec oczywiście nie mogę nie wspomnieć o swoich serialowych córeczkach. Hanię - tę niesforną, zbuntowaną, zagrała Katarzyna Gałązka. To młoda aktorka, tuż po szkole teatralnej, ale ma świetną intuicję. Bardzo konsekwentnie potrafi zawalczyć o swoje i robi to mądrze. Drugą córkę - Gabi, tę z łatwiejszą instrukcją obsługi, gra Matylda Giegżno. Bardzo się ucieszyłem, gdy usłyszałem, że jesienią Matylda zdała do szkoły teatralnej. Ma absolutnie wszystkie predyspozycje, żeby zostać świetną aktorką. "Klangor" jest jej ekranowym debiutem i od razu została rzucona na głęboką wodę. Już pierwszego dnia zdjęciowego miała do zagrania bardzo emocjonalne sceny i dała sobie w nich doskonale radę. Ma dziewczyna nosa.

W serialu wciela się Pan w więziennego psychologa. Na pewno nie jest to łatwa rola. Do tego dochodzi wątek zaginięcia córki, co jest ogromną tragedią dla każdego rodzica. Jak wyglądał proces przygotowania się do zagrania Rafała Wejmana?

Dawno temu chcieliśmy zrealizować teatralną wersję powieści Jeana Cau "Litość Boga". W mojej rodzinnej miejscowości Strzelce Opolskie są dwa zakłady karne. Tam codziennie przez wiele lat przechodziłem koło zakładu karnego nr 2. To więzienie stało się częścią mojej codzienności. Powieść Cau rozgrywa się właśnie w więzieniu. Mojej mamie, która była wtedy radną, udało się załatwić wejście do jednego z zakładów. Przez trzy dni mogliśmy przebywać w więzieniu. Dostaliśmy swoją celę. Odbywaliśmy bardzo trudne, ale bardzo ciekawe spotkania ze skazanymi.

Wizyta w celi u grypsujących, to było jak spotkanie z kilkoma Hannibalami Lecterami. Towarzyszył temu prawdziwy strach, bo to nie był film, ale rzeczywistość. Jednak najważniejsze były wtedy spotkania z psychologami. W strzeleckim zakładzie każde piętro więzienia miało swojego psychologa. Byli bardzo otwarci. Opowiadali nam historie, które mroziły krew w żyłach, ale były esencją tego miejsca. Do tych wspomnień i emocji wracałem wymyślając Rafała Wejmana.

Jednym z elementów, który w serialu od razu rzuca się w oczy, jest charakterystyczna żółta kurtka Wejmana. Czy kryje się za nią coś więcej niż tylko wybór garderoby.

Nie jestem do końca pewien, ale mógł to być chytry pomysł reżysera oraz operatora. Z punktu widzenia realizacji główny bohater ubrany w tak jaskrawy kostium to skarb. Wyróżnia się nawet na dalekim planie. Nie trzeba robić zbliżenia. Z drugiej strony w bardzo ciekawy sposób ustawia tę postać w relacjach rodzinnych. Trzeba mieć trochę dystansu do siebie, żeby założyć na siebie taką kurtkę. Zwłaszcza pracując w zakładzie karnym. Trzeba było przygotować się na sporo szyderstw ze strony kolegów. Który ojciec zgodziłby się na tak idiotyczny zakład, w którym jeśli przegra, to córki wybierają mu kurtkę i jej kolor? Ta żółta kurtka, z którą pewnie zawsze będzie się kojarzył Rafał Wejman, jest dla mnie symbolem zażyłości i dobrych relacji między ojcem a córkami. 


swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy