Na dobre i na złe
Ocena
serialu
9,6
Super
Ocen: 85923
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Na dobre i na złe": Klan Damięckich, czyli największa aktorska rodzina w Polsce!

Są największą aktorską rodziną w Polsce. Od trzech pokoleń na scenie. Uprawiają tę samą profesję, ale mają za sobą różne zawodowe drogi i wybory. Nestorowi rodu zapewne nawet się nie śniło, że jego wnuczka - zamiast walczyć o rolę Ofelii - wybierze rockowe brzmienia.



Dobiesław Damięcki, pierwszy z aktorskiego rodu, nie mógł mieć bezpośredniego wpływu na wybory swoich dzieci, a tym bardziej wnuków. Zmarł, gdy synowie - Damian i Maciej - byli kilkulatkami. Natomiast jego życiorys do dziś może być inspiracją. Walczył na froncie I wojny światowej, brał udział w Powstaniu Śląskim. Aktorskie szlify zdobywał w legendarnym Teatrze Reduta, a tuż przed wojną na deskach Teatru Narodowego. Od czasów przedwojennych angażował się w prace Związku Aktorów Scen Polskich, którego prezesem został tuż po wojnie.

Zakaz dla mamy

Po śmierci męża Dobiesława aktorka Irena Górska sama musiała zająć się wychowaniem Damiana i Macieja. Aktorskie fluidy i tradycje były w domu zbyt silne, żeby chłopcy uniknęli tego, co najwyraźniej stało się ich przeznaczeniem. Tym bardziej że w latach 50. i 60. kręcono stosunkowo dużo filmów dla dzieci i młodzieży, więc istniało zapotrzebowanie na dziecięcych aktorów.

Reklama

Już jako kilkulatkowie Damian i Maciej zdobywali doświadczenia w pracy na planie filmowym. Razem zagrali między innymi w "Tajemnicy dzikiego szybu", filmie dziś prawie zapomnianym, ale w latach 50. kinowym przeboju o widowni tak dużej, jakiej dziś nie osiągnie żadna polska produkcja. W takiej sytuacji łatwo o wniosek, że to wpływowa matka projektowała i pilotowała kariery aktorskie synów. Okazuje, że nie jest to do końca prawdą. Maciej Damięcki twierdzi, że gdy z bratem stali się młodzieńcami, którzy postanowili zostać aktorami,  wprowadzili "zakaz dla mamy" wtrącania się w ich zawodowe wybory i kariery.

Prawie bliźniacy

Chociaż Damian jest prawie o trzy lata starszy od Macieja, w dzieciństwie i młodości bracia byli do siebie bardziej podobni niż dziś, i dlatego wiele osób sądziło, że są bliźniakami. Ba, często jednego mylono z drugim.

- Dawno przestaliśmy z tym walczyć - powiada Maciej Damięcki. - Mało tego, mnie przypisują na przykład, że jestem mężem Grażyny Brodzińskiej, która w rzeczywistości jest żoną Damiana albo że Mateusz jest synem Damiana. Początkowo prostowaliśmy to, ale z czasem daliśmy sobie spokój.

Maciej zdobył popularność u dziecięcej widowni jako prowadzący program "Pora na Telesfora". Wśród jego wielu ról filmowych najbardziej chyba została zapamiętana ta w "Stawce większej niż życie", gdzie zagrał braci bliźniaków po dwóch stronach barykady. To chyba również echa roli Eryka i Wacka w "Stawce" sprawiły, że Macieja i Damiana postrzegano jako bliźniaków. Co ciekawe, Damian zagrał Eryka w teatralnej wersji "Stawki".

Z kolei Damiana widzowie najbardziej zapamiętali z tytułowej roli w filmowej komedii "Nowy". By docenić naprawdę duży talent aktorski Damiana Damięckiego, warto wybrać się do Teatru Współczesnego w Warszawie. Aktor od lat jest wierny scenie, na której jego ojciec pracował w ostatnich dniach życia.

W ślady ojca Damiana poszedł Grzegorz. Nie tylko pod tym względem, że jako aktor Teatru Ateneum w Warszawie od lat pracuje na scenie z bogatą historią i tradycją, ale też dlatego, że jego aktorski kunszt mogą docenić głównie teatromani. Chociaż nie tak dawno telewizyjna publiczność mogła go podziwiać w spektaklu "Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej". Szersza widownia zna go jako majora Zwonariewa z "Czasu honoru" i terapeutę z "Hotelu 52".

Grzegorz Damięcki z łatwością mógłby zdobyć popularność za sprawą roli w jakimś niekończącym się serialu, ale z wieści ze środowisk producenckich wynika, że jest niechętny tego typu propozycjom. Podobno miał zagrać kucharza Jerzego Knappe w "Przepisie na życie", ale ostatecznie praca ta trafiła do Borysa Szyca. Mamy nadzieję, że znakomitego aktora odnajdzie w końcu reżyser filmowy, który zaproponuje mu scenariusz na miarę jego talentu.

Zdystansowany amant i buntowniczka

Mateusz Damięcki, syn Macieja, zadebiutował w zawodzie w jeszcze młodszym wieku niż ojciec i wuj.

- Debiutowałem na scenie jako pięcioletni brzdąc, i to przed widownią, która na każdym spektaklu liczyła około dwa tysiące osób - wspomina. - To były "Pastorałki" w reżyserii Mietka Gajdy, wystawione w 1986 roku w Sali Kongresowej w Warszawie.

Na małym ekranie Mateusz zadebiutował w serialu "Wow" w 1993 r. i od tamtej pory praktycznie nie schodzi z planu filmowego. Obecnie możemy oglądać go jako doktora Krzysztofa Radwana w "Na dobre i na złe". Początek kariery Mateusza szczęśliwie przypadł na lata nowej rzeczywistości społecznej i politycznej. Za PRL-u aktorzy o takich warunkach mieli zdecydowanie trudniej. Przystojny, wysportowany (znakomicie pływa), z ponadprzeciętną kindersztubą i dystansem do własnej osoby. Bardzo rozważnie projektuje swoją zawodową drogę, wciąż szukając w pracy różnorodności. A przecież łatwo mógł dostać niebezpiecznego zawrotu głowy, gdy zdobywał popularność w serialu "Matki, żony i kochanki", kiedy zagrał w rosyjskiej superprodukcji "Russkij bunt" lub gdy Filip Bajon obsadził go w "Przedwiośniu" w roli Baryki. Żeby zrozumieć podejście Mateusza do siebie i zawodu, należy zobaczyć go w przezabawnym spektaklu Teatru Polonia "50 twarzy Greya".

- Jeżeli aktor nie ma poczucia humoru, a przede wszystkim, jeśli to poczucie humoru w dużej mierze nie dotyczy własnej osoby, to nie ma czego szukać w filmie czy w teatrze - mówi Mateusz Damięcki. - Aktor musi być błaznem. A nie ma takiej możliwości, żeby śmiać się ze wszystkiego dookoła, nie mając jednocześnie krytycznego podejścia do siebie.

Matylda Damięcka, siostra Mateusza, również jako dziecko trafiła na plan filmowy, a jako nastolatka zyskała popularność w roli Karoliny Brzozowskiej w serialu "Na Wspólnej". Początkowo, trochę z przekory, mówiła, że nie zostanie aktorką. Ale rodzina wspomina, że Matylda zawsze lubiła płynąć pod prąd. Od kołyski miała charakter buntowniczki. Podczas pracy w "Na Wspólnej" uznała, że granie przed kamerą "nie boli" i zdecydowała się pójść do Akademii Teatralnej w Warszawie. Skończyła studia i... okazało się, że bardziej od aktorstwa interesuje ją kariera wokalna. Na razie interpretacją piosenki Davida Bowie "Let’s Dance" podbiła Internet. Na pewno nas jeszcze zaskoczy.

Agencja W. Impact
Dowiedz się więcej na temat: Matylda Damięcka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy