Mr. Robot
Ocena
serialu
9
Bardzo dobry
Ocen: 40
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Mr. Robot": Między rzeczywistością a iluzją

Już dziś o godz. 21:00 na antenie Canal+ zadebiutuje pierwszy sezon amerykańskiego serialu "Mr. Robot". Oto 7 powodów, dla których zdecydowanie warto obejrzeć produkcję z Ramim Malekiem i Christianem Slaterem w rolach głównych.

Hakerzy kontra świat

Każdego dnia Elliot Alderson, cierpiący na fobię społeczną specjalista do spraw bezpieczeństwa w sieci w jednej z wielkich korporacji, siada w znienawidzonym boksie, w znienawidzonej białej koszuli i wypełnia swoje zadania.

Nocą jednak hakuje nie tylko systemy czy media społecznościowe ale i ludzi, w których czyta jak w książkach i potrafi prawidłowo rozpoznać ich charakter. Dzięki temu łapie oraz wydaje w ręce policji właściciela kawiarni, który w wolnym czasie okazał się wielbicielem dziecięcej pornografii, czy w końcu pomaga swojej terapeutce w poznaniu prawdy o idiocie, z którym się spotykała. Jego życie zmienia się w momencie, kiedy spotyka tajemniczego hakera, który zamierza wykorzystać jego umiejętności i zniszczyć korporacyjną Amerykę.

Reklama

W wywiadzie udzielonym Huffington Post Sam Esmail, pomysłodawca i producent wykonawczy serialu, przyznał, że w sprawach technicznych scenarzyści "Mr. Robota" często zwracają się o pomoc do prawdziwych hakerów. Sam twórca przyznał, że kiedy pracował na Uniwersytecie Nowojorskim zdarzyło mu się zrobić coś "bardzo głupiego", przez co został zwolniony z pracy.

Tematy z czołówek gazet

Choć z całą pewnością scenarzyści serialu nie są jasnowidzami, to niektóre z tematów przedstawionych w "Mr. Robocie" trafiły na czołówki gazet w Stanach Zjednoczonych.

Okazuje się na przykład, że podobnie jak w odcinku pilotażowym, w którym Elliot doprowadził do wycieku danych klientów, tak w naszej rzeczywistości parę tygodni po emisji odcinka zhakowano stronę internetową AshleyMadison.com. Przy okazji, dzięki serialowi wyszło również na jaw, że bez problemu można przejąć kontrolę nad minivanem przez zhakowanie jego systemu. Prawdziwości tego elementu fabuły dowiedli Charlie Miller oraz Chris Valasek, którzy przetestowali sterowanie jeepa na odległość.

Niefortunnym kierowcą pojazdu (i królikiem doświadczalnym) był z kolei Andy Greenberg, dziennikarz serwisu Wired.

"Nie rozmawiamy o klubie walki"

Od samego początku pierwszego odcinka "Mr. Robota" spojrzenie na społeczeństwo, komercjalizację, konsumpcję czy krytyka korporacji establishmentu przywołuje na myśl "Podziemny krąg".

Jednak na tym podobieństwa do kultowych filmów się nie kończą. Sam Esmail przyznał, że przy tworzeniu serialu inspirował się wieloma dziełami popkultury, a w szczególności dziełem Davida Finchera.

Bez żadnego problemu wyznał serwisowi Entertaintment Weekly:

"Powiem to teraz - kopiuję trochę każdy film i każdy serial, jaki widziałem w życiu".

"Jednym z filmów, które najbardziej zainspirowały mnie do nakręcenia "Mr. Robota" był właśnie 'Podziemny krąg".

Wypatrujcie więc aluzji do kultowego filmu - bo nie kończą się one tylko na paru pierwszych odcinkach.

Zdjęcia, muzyka, atmosfera

Kolejnym plusem techno-thrillera jest realizacja, dbałość o szczegóły i pasja, jaką wkładają w swoją pracę wszystkie osoby odpowiedzialne za tę produkcję. Zdjęcia Nowego Jorku i muzyka Maca Quayle'a tworzą niesamowity klimat serialu - atmosfera tajemniczości, kwestie rzeczywistości i iluzji, paranoja głównego bohatera. Wszystkie elementy, jakie tworzą "Mr. Robota", to fragmenty ogromnej układanki. Całość tworzy jedną z najlepszych produkcji telewizyjnych ostatnich paru miesięcy.

Christian Slater

Takie historie lubimy najbardziej. Ale od początku... Christian Slater ma na swoim koncie kilka dobrych ról w znakomitych filmach ("Imię Róży", "Wywiad z wampirem") i paru świetnych rozrywkowych produkcjach (pamiętacie "Robin Hooda: Księcia złodziei"?).

W połowie lat 90. zagrał jeszcze w "Tajnej broni", gdzie partnerował Johnowi Travolcie, a potem jakoś trafił do mniej znanych produkcji i nigdy nie "wybił się" ponownie.

Przeskoczmy kilka(naście) lat do przodu i okazuje się, że Slater trafił na rolę życia. Aktor odnalazł się w serialu znakomicie, co dla wielu widzów było bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Zresztą praca, jaką Slater włożył nie pozostała niezauważona przez środowisko filmowe.

Slater za rolę Pana Robota zgarnął Złoty Glob, Satellite Award i nagrodę Stowarzyszenia Krytyków Amerykańskich w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy.

Elliot Alderson

Detektywi, komandosi, lekarze, policjanci, superbohaterowie i prawnicy. W obecnym serialowym krajobrazie ciężko znaleźć oryginalnego oraz intrygującego bohatera.

I tu pojawia się Elliot - cierpiący na fobię społeczną, uzależniony od narkotyków i nie potrafiący się porozumieć z innymi ludźmi mężczyzna. Alderson wyznaczył sobie granice społecznych interakcji; nie lubi, gdy ktoś go dotyka; jest rozczarowany społeczeństwem i stanem współczesnego świata.

Co najważniejsze - postać Elliota i jego rozterki, wybory i podróż jest przedstawiona z wyczuciem oraz dobrze prowadzona - nie jest przerysowana, czy niedopracowana.

Bezdyskusyjnie w tym momencie scenarzystom należy się owacja na stojąco. Ostatnią taką postacią, z podobnymi problemami, jaką mogliśmy zobaczyć na ekranie była Sameen Shaw (Sarah Shahi) z "Person of Interest".

Rami Malek

Jeżeli jednak nadal macie wątpliwości i nie biegniecie w kierunku telewizora albo monitora komputera, to mamy jeszcze jedną kartę przetargową - zobaczcie "Mr. Robota" z powodu Ramiego Maleka. O grze aktorskiej Maleka ("Domowy front", "Pacyfik") w serialu można napisać doktorat. Materiał z jakim aktor musi się zmierzyć przy kręceniu każdego odcinka nie należy do najłatwiejszych, ale widać, że Malek lubi wyzwania.

To co wyprawia na ekranie jest naprawdę niezwykłe - od pierwszej sceny w premierowym odcinku, kiedy staje oko w oko z fanem dziecięcej pornografii, którego "wydaje" policji, przez scenę w której Elliot kompletnie się załamuje (kiedy dopada go samotność, z którą nie umie sobie poradzić), aż po świetny odcinek finałowy, Malek szaleje na ekranie i wkłada w pracę całe swoje serce. Aktor urzeka widza i wciąga go w historię zaprezentowaną na ekranie i nie puszcza aż do napisów kończących odcinek. Jest po prostu diabelnie dobry.

Miejmy nadzieję, że po nominacjach do najważniejszych nagród amerykańskiej telewizji (myślimy tu przede wszystkim o nagrodzie Emmy) przyjdzie w końcu pora na zabranie tych nagród do domu.

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy