M jak miłość
Ocena
serialu
9,4
Super
Ocen: 392189
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Migotliwa obecność przed kamerą

Mariusz Bonaszewski, ceniony aktor teatralny, zdradza, dlaczego przyjął rolę Krzysztofa Jankowskiego w sadze rodu Mostowiaków.

- Bo to ciekawy wątek - wyjaśnia aktor. - Dość długo będzie się wydawało, że Krzysztof jest klasycznym czarnym charakterem. Mam nadzieję, że nikt mi nie przywali parasolką na ulicy. A wiem, że dochodzi do różnych sytuacji. To nie jest tak, że wcześniej nie grałem w serialach.

- Grałem. Między innymi w "Glinie" Władysława Pasikowskiego, ale to faktycznie zupełnie inna produkcja niż "M jak miłość". Mało tego, otrzymywałem propozycje ogromnych ról w innych serialach. Kiedyś z nich rezygnowałem. Także ze względu na pewne zakazy. Mówiono mi, że jeśli pracuję w teatrze, nie podołam dodatkowym wyzwaniom. Dawano mi do zrozumienia, że albo to, albo to.

Reklama

- Teraz pomyślałem, że jestem od tego, żeby panować nad sobą i wiedzieć, co jest dla mnie dobre, a co złe. Widzom nie przeszkadza, że ktoś jest tu i tam. A do szkół teatralnych przychodzą ludzie, którzy z góry zakładają, że nie chcą grać w teatrze. Interesuje ich tylko serial i film. Jest kilka powodów, dla których przyjąłem rolę w "M jak miłość". Mimo że znam ograniczenia związane z pracą na planie takich produkcji, jestem przekonany, że to słuszna, naturalna decyzja. Po prostu się starzeję.

- Zmieniam perspektywę, wszystko staje się mniej kanciaste i wyraźne. Na planie takiego serialu jak "M jak miłość" wiedza o postaci, którą się gra, jest ograniczona. Można coś wymyślać, proponować, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że za tydzień sytuacja się zmieni. Tak się zresztą stało w przypadku Krzysztofa Jankowskiego. Początkowo był dość czarny, a teraz powoli to się zmienia.

- Granie w serialu wymaga przede wszystkim migotliwej obecności przed kamerą. Oglądający nie muszą znać kontekstu, nie oglądają historii, która ma początek i zakończenie, oni są w nurcie. Aktor też musi być cały czas w tym nurcie. Musi tak traktować kamerę i widzów, żeby być z nimi w niepewności, bo przecież nie wiadomo, co będzie jutro, co wymyślą scenarzyści. To też rodzaj talentu.

Czy Mariusz Bonaszewski nie obawia się ciężaru popularności?

- Rzeczywiście, mogę spokojnie przejść ulicą, a niektórzy moi koledzy mają z tym trudności i wiem, co to znaczy - śmieje się.

- Czy się tego obawiam? Trzeba mieć predyspozycje. Sprawa wieku. Ja już jestem w innym momencie życia, nie stanę się serialowym idolem.

Agencja W. Impact
Dowiedz się więcej na temat: Mariusz Bonaszewski | M jak miłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy