M jak miłość
Ocena
serialu
9,4
Super
Ocen: 392171
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"M jak miłość": Zawsze pod prąd

Iga Krefft to dla telewidzów Ula z serialu o Mostowiakach. Ale artystka ma także drugie wcielenie – śpiewa pod pseudonimem Ofelia.

W tym roku mija 10 lat, odkąd gra pani w "M jak miłość". Sądziła pani, że ta przygoda tyle potrwa?

- Nie, początkowo wątek mojej bohaterki miał być tylko epizodem. Wyszło jednak inaczej.

Ale teraz stawia pani przede wszystkim na muzykę. Dlaczego?

- Muzyka towarzyszy mi od zawsze i nie ukrywam, że w tej dziedzinie odnajduję się lepiej niż w aktorstwie. Tworząc muzykę, jestem własnym szefem. Sama stawiam sobie wymagania i spełniam własne oczekiwania. Jeśli coś się nie udaje, mogę wówczas obwiniać tylko siebie. Poza tym muzyka pozwala mi doświadczać wielu emocji i chcę, by inni także mogli je poczuć.

Reklama

Podobno w związku z tym wzięła pani urlop dziekański w szkole teatralnej?

- Tak, to prawda. W marcu razem z moim zespołem ruszamy w trasę koncertową. Chcemy odwiedzić największe miasta w Polsce. Konkretne terminy podamy niebawem.

Ale to nie oznacza, że zamierza pani zrezygnować z roli w telenoweli Dwójki?

Nie, absolutnie nie. Na szczęście jestem w stanie pogodzić pracę na planie i występy na scenie.

Na scenie jest pani Ofelią. Skąd ten pseudonim?

- Z mojej fascynacji twórczością Szekspira, a zwłaszcza "Hamletem". Przyjaciółka, którą zresztą poznałam dzięki "M jak miłość", Marcjanna Lelek, stwierdziła, że przypominam jej Ofelię. I tak zostało. Marzyłam, by zagrać Hamleta, jak Teresa Budzisz-Krzyżanowska na deskach Starego Teatru. Jestem zdania, że Hamlet i Ofelia to tak naprawdę jedna postać. Jednak może na ten temat powinny wypowiadać się osoby lepiej wykształcone.

Nazwała tak panią, wiedząc, że to bohaterka jednej z pani ukochanych tragedii?

- Tak. Jesteśmy blisko, dużo rozmawiamy, wspieramy się nie tylko w pracy.

A skąd potrzeba pseudonimu?

- Pseudonim pojawił się, bo chciałam odciąć się od serialu. Zacząć być kojarzona z muzyką, którą tworzę. A nie z postacią Uli. I jest już grono osób, które kojarzą mnie tylko jako Ofelię.

Show-biznes panią mierzi?

- Ma pani na myśli blichtr, próżność i sztuczność? Owszem, to nie mój świat i nie chcę być jego częścią. Staram się otaczać ludźmi, którzy są szczerzy i autentyczni. Nie zamierzam pozować na tle ścianek czy pojawiać się na okładkach magazynów, jeśli nie mam nic do powiedzenia. Gdy nastąpi czas, że będę miała się czym pochwalić, wtedy o tym pomyślę.

Słuchając pani piosenek, można wywnioskować, że lubi pani iść pod prąd. Zawsze tak było?

- Niestety - a zapewne potwierdzą to moi profesorowie, którzy mieli wątpliwą przyjemność pracowania ze mną na pierwszym roku studiów - pokora nie jest moją mocną stroną. Potrafię się do tego przyznać i pracuję nad tym. Mam również niewyparzony język, bo nie znoszę obłudy. A najmocniej ufam sobie i swojemu instynktowi.

Wątpliwą przyjemność?!

- Darzę wykładowców ogromnym szacunkiem. To nie oznacza jednak, że nie mogę mieć własnego zdania. Nawet gdy ktoś jest dla mnie autorytetem, nie boję się zadawać pytań i mówić, co na dany temat sądzę. Cóż, jestem buntowniczką.

Co robi pani w wolnym czasie?

- Oglądam filmy. Mam specyficzny gust, bo najbardziej lubię te, w których akcja toczy się powoli. Jeden z moich ulubionych to "Wszystko za życie". A ostatnio wrażenie zrobił na mnie "Nowy początek" z Amy Adams. Wiele przyjemności sprawia mi też zwykła codzienność...

Zauważyłam, że teraz "artyści" starają kreować się na dziwaków.

- Mnie wystarczy mojej dziwności, więc wolę być normalna.

Rozmawiała Małgorzata Pokrycka

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy