M jak miłość
Ocena
serialu
9,4
Super
Ocen: 392120
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"M jak miłość": Antypatyczny Kamil

Kamil Starski, którego Radosław Krzyżowski gra w „M jak miłość”, jest zgryźliwy i antypatyczny. Sprawia wrażenie bezwzględnego człowieka, ale czy to jego prawdziwe oblicze? W najbliższych odcinkach serialu wyjaśni się, w jakim celu pojawił się w Grabinie i jakie ma zamiary. Prawda może okazać się zaskakująca dla widzów i Marii, którą zatrudnia...

Jeśli miałeś dzisiaj zdjęcia na planie "M jak miłość" w plenerze, współczuję. Pogoda zdecydowanie nie sprzyja, jest bardzo zimno.

- Pracowaliśmy w plenerze i wszyscy oprócz mnie sakramencko przemarzli. Mój bohater - Kamil Starski - jest bajecznie bogaty, co ma swoje plusy. Cały dzień jeździłem w nieziemskiej limuzynie z miejscem na szampana i barkiem. Wiele osób zastanawia się, skąd ten człowiek ma tyle pieniędzy. Na razie nikt nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, ale niedługo ta zagadka się wyjaśni. Z każdym odcinkiem będziemy odkrywali kolejne karty.
 
Twój bohater jest bardzo nieprzyjemny, zgryźliwy, ale czy to jego prawdziwe oblicze?

Reklama

- Człowiek z tego typu deficytem fizycznym, który wcześniej - jak zakładam - przywykł do innego, aktywnego życia, może być sfrustrowany. Jego pasją było nurkowanie w jaskiniach, gdzie uległ wypadkowi, w wyniku którego jest sparaliżowany od pasa w dół. Tego typu ludzie funkcjonują na bardzo wysokim pułapie fizycznym i psychicznym. Muszą dostawać silne bodźce, żeby system nagrody w mózgu czuł, że funkcjonuje. Prawdopodobnie to tąpniecie psychofizyczne odbiło się na Starskim. Ma pretensję do świata, czuje gniew, którego odbiorcami są ludzie z jego otoczenia. On nie jest zły, tylko sfrustrowany i zgorzkniały.


Mam wrażenie, że szuka osoby, która wytrzyma jego humory i dostrzeże w nim coś więcej.

- Ująłeś to bardzo dosadnie, ale zgadzam się, że coś w tym jest. Szuka kogoś, kto będzie tak silny jak on - partnera, który dojrzy coś więcej niż frustrację i złość. Faceta z takimi pieniędzmi stać na dobrą opiekunkę czy pielęgniarkę. Za pieniądze nie można jednak kupić wszystkiego, choćby równorzędnego partnera do dyskusji. W tym obszarze odbywają się jego poszukiwania.

Czy Maria jest taką osobą?

- Tak, zdecydowanie. Ona jest silna, ale nie demonstruje tego przez określony system zachowań. Jednocześnie zna swoje miejsce w szeregu. Takie połączenie jest dla mojego bohatera urzekające i ciekawe. Początkowo myśleliśmy z Małgosią Pieńkowską, która gra Marię, że scenarzyści będą prowadzili naszych bohaterów w stronę romansu, ale ta historia jest o wiele bardziej skomplikowana. Marysia nie pojawiła się w życiu mojego bohatera przypadkowo, bez powodu. Ten wątek jest zręcznie pisany, czekam z zainteresowaniem na scenariusze kolejnych odcinków.


Odkleiła się już od ciebie łatka lekarza, którą otrzymałeś grając przez wiele lat doktora Sambora w "Na dobre i na złe"?

- Ludzie wciąż pytają mnie o porady lekarskie, ale znacznie rzadziej niż kiedyś. Przez dziesięć lat grałem w jednym serialu, który co tydzień oglądało pięć milionów ludzi. Czy tego chcę, czy nie, jestem kojarzony z doktorem Samborem.
Po czterdziestych urodzinach miałem sporo przemyśleń. Podjąłem męską decyzję, zrezygnowałem z roli w "Na dobre i na złe" i stałego dopływu gotówki, żeby uporządkować moje życie teatralne. Przeniosłem się do Starego Teatru w Krakowie, na którym skupiałem się zawodowo. Jestem zadowolony, bo zrealizowałem wszystko, co wtedy zaplanowałem. Teraz, po paru latach, przeprosiłem się z Warszawą. Bywam tu częściej i sobie to chwalę.


Nie dziwię się, w Warszawie masz okazję grać różne, ciekawe role.

- Odkąd odszedłem z "Na dobre i na złe", dostałem interesującą rolę w "Barwach szczęścia". Dobrze mi się grało Bernarda, ale ta przygoda trwała niedługo, ponieważ Kasia Zielińska (serialowa Marta) zrezygnowała z pracy w serialu, w związku z czym wątek mojego bohatera musiał się skończyć. Przez chwilę byłem w "Na Wspólnej", zagrałem w jednym odcinku serialu "W rytmie serca". Zrezygnowałem z jednej, długoterminowej roli i ma to swoje pozytywy.
Gdy przed laty zaczynałem grać w "Na dobre i na złe", jako aktor teatralny, bardzo męczyło mnie, że nie znam całej historii mojego bohatera. Poznawałem jego losy z odcinka na odcinek i wydawało mi się, że w takich warunkach trudno zbudować postać. Z czasem się przestawiłem; teraz mnie to bawi. Nawet scenarzyści nie wiedzą, co wydarzy się w dalszej perspektywie. Patrzą, jak aktor wypada na ekranie, jak odnajduje się w roli, jak gra, i dopasowują do tego jego wątek. To inny rodzaj grania, aktorstwa. 

Spotkaliśmy się na Dworcu Centralnym w Warszawie, zaraz masz pociąg do Krakowa. Lubisz to miejsce?

- Kiedyś dworzec mnie fascynował. Bardzo lubiłem tu przebywać, ciekawił mnie tłum przechodzących podziemiami ludzi, ale już się na to napatrzyłem. Lubię czas, który spędzam w pociągu. Te dwie i pół godziny są dla mnie. Czasami, gdy nadarza się sposobność, rozmawiam ze współpasażerami. Miałem parę fenomenalnych dyskusji, które pamiętam do dzisiaj. Z sentymentem wspominam dawne czasy, gdy - zwłaszcza w piątkowe popołudnia - pociągi relacji Warszawa-Kraków tętniły życiem. Połowa TVN-u wracała do domu. W wagonie restauracyjnym było jak w pubie - piliśmy piwo i rozmawialiśmy w luźniej atmosferze.


Twoje życie kręci się wokół aktorstwa, grasz w wielu spektaklach, pracujesz na planie. Gdzie szukasz oddechu?

- Jeśli odwożę córkę na ósmą rano do szkoły, a próbę w teatrze mam o dziesiątej, idę do mojej ulubionej kawiarni. Zamawiam kawę i czytam książki. Uwielbiam te momenty, nie myślę o pracy, aktorstwie; jestem sam. Wycisza mnie i resetuje granie na gitarze basowej. Staram się ćwiczyć codziennie przynajmniej czterdzieści pięć minut.

Czyli twoja pasja do muzyki nie wygasła.

- Muzyka wciąż jest dla mnie bardzo ważna. Miałem parę zespołów, żadnego poważnego i pewnie tak zostanie. Za dużo czasu poświęcam aktorstwu, żeby móc spełniać się w innej dziedzinie. Niemniej zrealizowałem kilka projektów muzycznych. Trzy lata temu zagrałem parę koncertów (Jazzformance) ze świetnymi muzykami jazzowymi: braćmi Marcinem i Bartkiem Olesiami i Piotrkiem Orzechowskim, czyli Pianohooliganem. Spotkanie z nimi otworzyło mnie na jazz. Bardzo dużo rozmawialiśmy, podsunęli mi wiele zespołów i utworów. Cały czas fascynuje mnie rock, wracam do płyt z lat 90., ale nie zamykam się na inne gatunki muzyczne.

Rozmawiał Kuba Zajkowski

www.mjakmilosc.tvp.pl/
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy