Hotel 52
Ocena
serialu
8,1
Bardzo dobry
Ocen: 923
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Dobra wróżba

- Rola Artura Górskiego w serialu "Hotel 52" to dla mnie wspaniała szkoła zawodu - przyznaje 25-letni Krzysztof Kwiatkowski. - Tak naprawdę, to w teatrze i tutaj uczę się najwięcej.

Poprzednia część "Hotelu 52" zakończyła się dramatyczną sceną, w której Artur został postrzelony. W czwartej serii okazuje się jednak, że przeżył...

- Można powiedzieć, że miał sporo szczęścia, choć nie wyszedł z tego bez szwanku. Lekarze uznali, że kula postrzałowa uszkodziła mu serce, toteż czeka go długa rekonwalescencja, a także konieczność ograniczenia wysiłku do minimum. Diagnoza wpłynie nie tylko na zmianę jego trybu życia, ale też na stosunek do otoczenia, do którego nabierze dystansu...

Dotyczy to również Natalii (Laura Samojłowicz), jego ukochanej?

Reklama

- W szczególności. To schemat psychologiczny, z którym zresztą sam się zetknąłem, że człowiek chory postanawia wziąć ciężar cierpienia na siebie i nie obciążać nim najbliższych. Odcina się od nich, staje się wręcz agresywny. Tak będzie w przypadku Natalii i Artura. Co więcej - ten depresyjny stan doprowadzi jego samego do takiej autodestrukcji, że aż się boję, czym to się może skończyć!

Rola w "Hotelu 52" jest Pana serialowym debiutem?

- Nie tylko serialowym, ale debiutem przed kamerą w ogóle, dlatego z pewnością zawsze już będę ją pamiętał. Miałem okazję nauczyć się tu wiele i wciąż się uczę, bo - ku mej uciesze - scenarzyści nie szczędzą mojemu bohaterowi przeróżnych wrażeń i nieoczekiwanych zwrotów akcji w życiu, dzięki czemu mam wspaniały materiał, nad którym mogę pracować. Zagrałem w kilku przedstawieniach teatralnych, teraz przygotowuję się do roli Hamleta, i powiedziałbym, że "Hotel", poza teatrem, stanowi moją praktyczną "szkołę zawodu".

Kto wie, jak daleko Pan w nim zajdzie? Są tacy, którzy uważają, że przypomina Pan Andrzeja Seweryna sprzed lat...

- Też parę razy to słyszałem. Podobnie jak opinię, że przypominam młodego Marka Kondrata. A ostatnio Krzysztof Jasiński, dyrektor Teatru Stu w Krakowie, dostrzegł moje podobieństwo do Jana Frycza. Ja sam tego nie widzę, ale takie porównania można traktować jedynie jako wyróżnienie i dobrą wróżbę, zwłaszcza dla kogoś, kto dwa lata temu skończył szkołę teatralną!

Mówią, że jest Pan "w czepku urodzony"...

- Wiem, słyszałem to, choć nie wiem, dlaczego tak mówią. Przypuszczam, że chodzi o to, że jak sobie wyznaczę jakiś cel, to zwykle udaje mi się go zrealizować, i pewnie, z perspektywy osób trzecich, wyglądam na wyjątkowego szczęściarza. A ja po prostu staram się uczciwie robić to, co robię i nie ma w tym nic magicznego.

Rozmawiała: Jolanta Majewska .

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy