Daleko od noszy
Ocena
serialu
7,2
Dobry
Ocen: 660
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Daleko od noszy. Reanimacja": Z przymrużeniem oka

​- Czasem musiałam się gryźć w język - Katarzyna Glinka zagra jedną z głównych ról w powracającym na antenę "Daleko od noszy". Aktorka zdradza też, kiedy jej wyobraźnia szaleje i co ją denerwuje.

Kim jest pani bohaterka w "Daleko od noszy"?

- Rita to była stewardesa, która zdecydowała się pracować w szpitalu. Szybko się przekwalifikowała. Nie miała nawet czasu ukończyć żadnego kursu - na sali operacyjnej nie ma pojęcia, co do czego służy. Próbuje to oczywiście nadrobić urokiem osobistym i urodą.

Boi się pani widoku krwi?


- Drżę nawet na widok strzykawki. Na szczęście w realiach serialu nie był to problem, bowiem wszystko dzieje się w takich oparach absurdu, że nie można brać tego na poważnie.

Oglądała pani poprzednie sezony "Daleko od noszy"?

- Tak. Cenię ten poziom abstrakcji, jeśli chodzi o poczucie humoru i, co zabawniejsze, wiem, że środowisko lekarzy też bardzo lubi ten serial. Uwielbiają się sami z siebie śmiać.

Reklama


Co zobaczymy teraz?

- W mojej opinii nowa seria jest dowcipnie napisana i pokazuje dystans do dzisiejszych czasów. Np. sposób, w jaki polityka przekłada się na sytuację w służbie zdrowia.

Nie boicie się kontrowersji?

- Nie. Po to jesteśmy. Uważam, że im jesteśmy odważniejsi, tym lepiej. Nie możemy dać się zastraszyć, bo nie o to chodzi w sztuce. Powinniśmy poruszać trudne tematy. Zwłaszcza jeśli robimy to w dobrym stylu i z przymrużeniem oka.

Podzieli się pani anegdotami z planu?


- Największy problem z utrzymaniem poważnego wyrazu twarzy miałam podczas wspólnych scen z Pawłem Wawrzeckim. On jest genialny w swojej roli. Zwłaszcza kiedy jego bohater przebiera się za panią ordynator. Widziałam, jak wszyscy dosłownie dygocą ze śmiechu, mi też trudno było się opanować. Starałam się gryźć w język, bo ból sprawiał, że koncentrowałam się na czym innym. Ale to też nie zawsze pomagało (śmiech).

Gra pani również w "Barwach szczęścia" - serialu, w którym często poruszane są ważne społecznie tematy...

- To się nazywa dobre wykorzystanie dużej oglądalności. Myślę, że jesteśmy w stanie wpływać na to, jak widzowie postrzegają różne problemy. Otwieramy ludzi na trudne sprawy, przekraczamy pewnego rodzaju tabu. Przykład pierwszy z brzegu: moja bohaterka poddała się zabiegowi in vitro, a to temat, który polaryzuje Polaków. Zaraz po emisji producenci zlecili badania opinii społecznej. Okazało się, że Kasia wcale nie straciła z tego powodu sympatii fanów! Wręcz odwrotnie.


Przypomina pani Górkę?

- Prawie wcale. Może tylko tym, że obie staramy się być dobrymi osobami. Ale gdybym tak jak ona brała na siebie problemy całego świata... Czasem zastanawiam się, czy w ogóle istnieją tak empatyczne i nieegoistyczne osoby jak Górka. Kasia ma oczywiście mój temperament i żywiołowość, ale reszta jest kompletnie inna.

Ja się dopatrzyłam się jeszcze jednej wspólnej cechy - niezgody na niesprawiedliwość.

- Przyłapała mnie pani (śmiech). Faktycznie pod tym względem jesteśmy podobne. Jeśli widzę czyjąś krzywdę - muszę zareagować. Odziedziczyłam taki charakter w genach. I uważam to za pozytyw. Staram się jednocześnie nie przekraczać granic i nie krzywdzić innych swoimi słowami. Ale nie potrafię stać obojętnie, gdy komuś obok dzieje się coś złego.

Kto panią wzrusza?

- Nie chciałabym, by to zabrzmiało banalnie, ale oczywiście dzieci. Od momentu, gdy zostałam mamą, mocniej odczuwam ich krzywdę. Kiedyś mogłam odwiedzać hospicja czy oddziały onkologiczne dla maluchów. Teraz nie jestem w stanie przekroczyć progu takiego ośrodka czy szpitala. Po urodzeniu Filipa moja wyobraźnia szaleje. W każdym chorym dziecku widzę synka.


A co panią denerwuje?

- Alergicznie reaguję na niczym nieuzasadnione uprzedzenie wobec innych. Nie znamy kogoś, ale go oceniamy. Nie lubię klasyfikowania ludzi - zakładania, że ktoś jest gorszy, bo urodził się w innym miejscu na ziemi. Bardzo chętnie przypinamy ludziom metki. Nie uwzględniamy ich rozwoju, czy upływu czasu. A przecież wszystko się zmienia. Zawsze jestem za tym, by poznać człowieka. Żadnych pomówień, zakładania.

Kiedyś powiedziała pani, że głównymi cechami pani charakteru są upór i poczucie humoru. Dziś wymieniłaby pani inne?

Poczucie humoru zdecydowanie ratuje mnie w najgorszych chwilach życia. Plus optymizm. Choć są momenty, gdy trzeba sobie mocno przypominać, że się te cechy ma, bo los potrafi nas doświadczyć. Dzięki temu udaje mi się przetrwać różne katastrofy. Dystansują. Nawet w życiu zawodowym lepiej obrócić niektóre rzeczy w żart, niż się spalać niepotrzebną nienawiścią.

Podobno nienawiść w show-biznesie jest normą.


- Myślę, że jest to bardziej związane z czyimś charakterem niż danym zawodem. Wyścig szczurów występuje wszędzie. Pracuję w jednym teatrze razem z Martą Żmudą Trzebiatowską. Mogłybyśmy rywalizować o role, a tymczasem się przyjaźnimy. Jestem pozbawiona takich cech, jak zawiść czy zazdrość.



Rozmawiała Monika Ustrzycka

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy