Barwy szczęścia
Ocena
serialu
7,9
Dobry
Ocen: 19825
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Królowa seriali chce spokoju

Gdyby Ilona Łepkowska, królowa polskich seriali, żyła w USA, spałaby na pieniądzach. Ona mówi, że nie musi być najbogatsza na cmentarzu. Można ją kochać albo nienawidzić, bo na pewno nie budzi letnich uczuć. Zna swoją wartość i otwarcie mówi: "W dziedzinie pisarstwa serialowego jestem jednym z najlepszych specjalistów w Polsce, jeśli nie najlepszym".

W wywiadzie-rzece, jakiego udzieliła Andrzejowi Opali na potrzeby książki "Ł jak Łepkowska", jest szczera do bólu. Nie kokietuje, nie szczypie się i niczego nie owija w bawełnę. Jest dokładnie taka jak w życiu - mówi prosto z mostu. Co ciekawe, operuje przy tym zupełnie innym językiem niż tym, którego używa w scenariuszach swoich seriali.

Sposób na sukces

Ilona Łepkowska od lat nazywana jest królową polskich seriali. Wszystkie tasiemce, które wychodziły spod jej igły, okazywały się sukcesami. "Radio Romans", "Klan", "Na dobre i na złe", "M jak miłość", a obecnie "Barwy szczęścia". Scenarzystką została jednak… przez przypadek.

Reklama

- Nigdy nie uważałam siebie za literata, artystę, ale za rzemieślnika - mówi.

- Nie miałam ważnego przesłania do przekazania światu. Nie uważałam, że mam do powiedzenia coś szczególnie mądrego czy odkrywczego. To było rzemiosło, praktyczny sposób zarabiania na chleb, pragmatyzm. Chodziło mi tylko o to, żebym mogła pracować w domu, żeby praca nie ogłupiała mnie totalnie i dawała przyzwoite pieniądze. (…) Była do wzięcia praca przy serialach, to zaczęłam pracę przy serialach.

Jakie trzeba spełniać warunki, żeby zostać dobrym scenarzystą serialowym?

- Trzeba wyłącznie umieć pisać, mieć odrobinę wyobraźni, robić to na konkretny termin i nie nawalać. Zero rozterek twórczych, tylko trzeba, delikatnie mówiąc, zapieprzać. Jako że tych rozterek nie mam i wyznaję zasadę, że tylko śmierć scenarzysty usprawiedliwia nieoddanie odcinka w terminie, to zapewne się do tego nadaję.

Ilona Łepkowska przyznaje, że trafiła w swoje miejsce w odpowiednim czasie.

- Prawdziwe sukcesy zawsze biorą się z ciężkiej pracy - podkreśla.

- To bardzo korzystne, że od pewnego czasu jestem także producentem swoich scenariuszy i mam wpływ, na to, co się z nimi dzieje. Nawet nie chodzi o to, że ja mam takie genialne pomysły, tylko że praca nad serialem jest konsekwentna, spójna. Jeśli wymyślam jakąś postać, potem sama ją obsadzam i przekazuję reżyserowi uwagi, jak ma tę postać prowadzić, a kostiumologowi - jak ją ubierać. Ma to więc ręce i nogi, jest przemyślane niemal w każdym szczególe.

Matka Boska Łepkowska

- Nie jestem Bogiem, ale rzeczywiście sporo mogę - mówi bez ogródek.

- Ale i muszę. Jeśli jako producent mam problem z aktorem czy aktorką, problem organizacyjny, finansowy, dotyczący dyscypliny albo fochów na planie, to dzięki temu, że jestem i wiodącym scenarzystą, i producentem, mogę tak pokierować wątkiem, żeby na przykład na pewien czas dyscyplinująco usunąć "gwiazdę" z serialu.

- Po to, by zrozumiała, że nie akceptujemy zachowań nieprofesjonalnych czy nielojalnych. Owszem, mam taką władzę, ale proszę wierzyć, to nie jest wielka frajda, tylko wielki obowiązek.

- Jeśli zechcę, to ktoś może jutro nie grać. Zdaję sobie sprawę, że znowu zostanę opisana na plotkarskich portalach jako wredna suka, która jednym telefonem niszczy czyjąś karierę, ale powiem wyraźnie: zawsze staram się tępić "gwiazdorskie" zachowanie.

- Jeśli widzę, że komuś po prostu odbiła palma, to, niestety, przyznaję, że ja te palmowe listki przycinam nożyczkami. (…) Już miewałam takie gwiazdy, którym się wydawało, że bez nich serial nie pójdzie. A idzie. I nie zmniejsza się jego oglądalność.

- Miewałam takie rozmowy, w których aktorka zarzucała mi, że stawiam ją pod ścianą. Wtedy mówię: Tak, stawiam panią pod ścianą, bo jako producent tego serialu nie mogę sobie pozwolić, żeby to pani stawiała mnie pod ścianą!

Ilona Łepkowska powtarza też aktorkom, że bez jej zgody mogą obciąć sobie włosy na nogach. Ale nie na głowie.

- Ja nie muszę wszystkich lubić. I oni też nie mają obowiązku mnie kochać. - dodaje.

Przyjechał Szekspir

Przed laty - jeszcze jako scenarzystka "Klanu" - pojechała z córką obejrzeć dom, w którym mieli mieszkać starsi państwo Lubiczowie.

- Ona podeszła bliżej, ja stałam z tyłu - wspomina Ilona Łepkowska.

- Po chwili podchodzi do mnie dławiąca się ze śmiechu Weronika, która była świadkiem dialogu dwóch oświetleniowców. Jeden z nich zapytał, co to za baba tam stoi. A ten drugi odpowiedział: Nie wiesz? Szekspir, kurwa, przyjechał. Między innymi dlatego teraz Szekspir przyjeżdża bardzo rzadko.

- U nas często wśród filmowców traktuje się seriale jako zło konieczne, jako tandetę, upadek twórcy - ocenia Ilona Łepkowska.

- A tymczasem serial nie jest w niczym gorszy od filmu fabularnego. Jest po prostu czymś innym. Jest fantastyczną "wprawką" dla twórcy, można sobie przy nim, jak to się mówi, "nabić rękę", nabrać doświadczenia. Jest zazwyczaj formą prostszą, bardziej komercyjną, ale ma gigantyczną widownię, a to jest dla twórców seriali wielką nagrodą za ich pracę. Tej satysfakcji, tak wielkiej widowni, nigdy nie będą mieli w kinie.

Zwykła kobieta a nie królowa

- Naprawdę to jestem zwykłą kobietą, nie królową. - powiada Ilona Łepkowska.

- Mam dom, córkę, mężczyznę, psa, przyjaciół. Nie chcę królować ani rządzić. Chcę najbliższe dwadzieścia lat szczęśliwie, spokojnie pożyć. (…) Jestem po prostu zmęczona. Ciężką pracą, ale i sukcesem właśnie, bo razem z nim "kupiłam" straszną odpowiedzialność wobec widzów i współpracowników.

- Nie wiem, czy jeszcze długo będę chciała się tak czuć. Nie wiem, czy jeszcze długo zniosę taką presję, ciśnienie, oczekiwania. Tym bardziej że już nie muszę. Nie muszę zapełniać pracą pustych wieczorów. Nie muszę nikomu, nawet sobie, niczego udowadniać. Nie muszę odbierać kolejnych Telekamer.

Scenarzystka i producentka z żalem wspomina moment, w którym robiła dwa seriale jednocześnie. Kompletnie wykończona pojechała na plan złożyć ekipie życzenia świąteczne.

- Wszyscy składali mi życzenia tego typu: Pani Ilono, niech pani nie zabraknie pomysłów, żebyśmy jak najdłużej pracowali przy tym serialu. Kolejne osoby dzieliły się ze mną opłatkiem i wszyscy to samo, nikt mi nie życzył, żebym odpoczęła… Nikt.

- Wracałam sama w nocy z hali zdjęciowej, a łzy same ciekły mi ciurkiem po twarzy, ponieważ zrozumiałam, jak wielkie jest oczekiwanie tych ludzi wobec mnie, że ich stabilizacja i spokój zależą w dużej mierze ode mnie. I że już nikt nie myśli jako o kobiecie, która ma swoje życie, swoje problemy i że jest po prostu koszmarnie zmęczona, tylko jako osobie, która jest gwarancją ich pracy…

Rozmawiała: Anna Wiejowska.

Agencja W. Impact
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy