Sanatorium miłości
Ocena
programu
6,4
Niezły
Ocen: 730
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Sanatorium miłości": Mariola Baruk o relacji z Hubertem. "Nie robimy kroku dalej"

W styczniu widzowie poznają nowych bohaterów hitu TVP "Sanatorium miłości", którzy latem spędzili szalony miesiąc w malowniczym Busku Zdroju. Tymczasem Mariola Baruk, słynna Lucy z 4. edycji show, która na co dzień mieszka w Stanach Zjednoczonych, opowiedziała o życiu po programie, o szalonych pomysłach, których ma pełną głowę i o miłości.

Co "Sanatorium miłości" zmieniło w twoim życiu?

Mariola Baruk: - W zasadzie nic. Moje życie zawsze było barwne, ale to była przygoda mojego życia. Zażartowałam nawet, że jeśli brakuje wam ludzi do nowej edycji to przejdę metamorfozę, opłacę pobyt sama i zrobię to jeszcze raz, bo było super. Natomiast na własnej skórze poczułam, jak to jest być osobą rozpoznawalną. Uważam, że trzeba mieć ogromny luz, by nie odbierać zbyt emocjonalnie hejtu od obcych ludzi albo wręcz anonimowych, bo to naprawdę boli. I mnie też na początku bardzo bolało, gdy czytałam o sobie niestworzone rzeczy.

Reklama

Mogę się tylko domyślać, ile razy słyszałaś, że czegoś ci nie wpada robić albo wyglądać.

- W Polsce, niestety, szufladkuje się ludzi w moim wieku. W Ameryce tego nie ma, dzięki Bogu, dlatego tak dobrze się tu czuję. W programie byłam tą samą Mariolą, jaką jestem w Stanach. To wielu osobom się nie podobało.

Powinnaś być zgrzebną, skromną, cichą seniorką w bujanym fotelu.

- Słowo seniorka paraliżuje mnie tak samo, jak hiszpańskie słowo "mami", "mamita". Wiem, że dla nich to oznaka szacunku, ale na mnie działa jak czerwona płachta na byka. Nie czuję się seniorką. Dzień przed naszą rozmową oddałam kolejny skok ze spadochronem. Prowadzę bardzo aktywny tryb życia, a w domu tylko sypiam. Cały czas pracuję, spotykam się ze znajomymi, skaczę, mam międzynarodową licencję, która umożliwia mi skakanie praktycznie na całym świecie. Nie jestem domatorką, ale kiedy trzeba to gotuję, całkiem nieźle, i siadam przy tym kominku. Niestety, brakuje w moim domu mężczyzny, przy którym mogłabym to robić.

Może się ciebie boją? Jesteś przebojowa, pewna siebie, masz świetne poczucie humoru, i wolisz latać w chmurach zamiast siedzieć w domu [uśmiech - przyp. red.].

- Pewności siebie nabrałam w Ameryce. Przyjeżdżając tu 40 lat temu, naprawdę, byłam "sierotką Marysią". Ten kraj pomógł mi uwierzyć w siebie i inaczej spojrzeć na życie. Uwielbiam młodych ludzi, których energia daje fantastycznego życiowego kopa.

Mówisz o "Sanatorium miłości" jak o przygodzie życia, a czy brałaś pod uwagę miłość?

- Tak! Bardzo zależało mi na tym, aby poznać Polaka. Byłam w kilku związkach z obcokrajowcami i jednak doszłam do wniosku, że tęsknię za swoimi korzeniami, do moich młodych lat, chociaż tutaj jestem przyklejona jak rzep. Wierzyłam w to, że mi się uda, że jeśli nie w programie, to po programie zgłosi się mężczyzna, który chciałby mnie poznać bliżej. Nigdy nie mówiłam, że wrócę na stałe do Polski, ale sześć miesięcy tu, sześć miesięcy tu - to byłoby piękne. Uwielbiam podróże! Zwiedziłam już pół świata, ale w tej chwili brakuje mi osoby, z którą mogłabym dzielić moją pasję.

Dlaczego to nie Piotr Hubert?

- Nie jest tajemnicą, że kiedy byłam ostatnio w Polsce, spotkaliśmy się z Hubertem. Byliśmy razem w górach. Teraz Hubert jest zaangażowany w nowy, fantastyczny projekt, do którego sama go namawiałam, więc nie może przyjechać do mnie, a ja jeszcze przez półtora raku nie mogę przyjechać do Polski nawet na sześć miesięcy. Jesteśmy w super przyjaźni i uważam, że to jest fajne. Nie robimy kroku dalej, bo stwierdziłam, że to nie ma sensu. Nie chcę popsuć tego, co jest piękne. Wspieramy się cały czas, uwielbiamy ze sobą rozmawiać. Zobaczymy, jak to się skończy. Nie oczekuję niczego. Jestem otwarta na inne relacje z mężczyznami, a jeśli Hubert się zakocha, to ja mu będę kibicować.

Odbyliście w górach rozmowę o swoich uczuciach?

- Nie było rozmowy, ale my wiemy, co czujemy. Naprawdę bardzo się lubimy, ale oboje bardzo boimy się wkroczyć w dalszą relację. Nie tylko przez odległość, ale też z uwagi na tempo mojego życia. Trudno mnie zatrzymać. Żyję na pełnej petardzie, jak to się mówi.

Poznałam Piotra Huberta. Odnoszę wrażenie, że jest mieszanką rozwagi, romantyzmu i spontaniczności. Przyznasz, że to rzadkie u mężczyzn.

- Hubert jest bardziej domatorem, a ja nim nie jestem. Dopóki mam siły i zdrowie, będę skakać, będę jeździć na nartach, będę podróżować. Pochodzę z długowiecznej rodziny. Mój tata ma 90 lat i jest w świetnej formie, więc nie sądzę, bym w tak młodym wieku się uspokoiła [uśmiech - przyp. red.]. Dlatego nie chcę nikomu zamykać drogi i nie chcę sobie zamykać drogi. Szukam kogoś, kto będzie dmuchał w moje skrzydła i mi kibicował w tym, co kocham, a nie bał się o mnie, że się zabiję. Jestem tylko kobietą i też potrzebuję, by i mnie ktoś wspierał i był ze mnie dumny. Wystarczy kilka dobrych słów.

Lubisz randkować?

- Kilka lat temu miałam konto na portalu randkowym. Nigdy tego nie powtórzę. Byłam na dwudziestu randkach i kilka razy wymyślałam różne historie, żeby zwiać. Doszłam do wniosku, że coraz więcej facetów jest narcyzami. Tylko ja, ja, ja... Od razu mi się odechciewa wszystkiego. To, że się nie ma partnera w życiu, nie oznacza, że jest się samotnym. Nie jestem samotna i nigdy nie byłam. Więcej ludzi, których znam, jest samotnych w związkach, żyją obok siebie i nie wiem, po co to ciągną. Ja wyszłam życiu naprzeciw i dałam sobie szansę. To jest najważniejsze.

Myślę, że dzięki tobie wiele kobiet pomyślało, że wszystko jeszcze przed nimi.

- Mam nadzieję, że pomogłam kobietom po sześćdziesiątce myśleć trochę inaczej o sobie, o życiu. Jeśli choć jednej kobiecie pomogłam otworzyć oczy i nie pozwolić się terroryzować przez mężczyznę, to jest mój sukces. Też się wstydziłam, że mąż mnie bije. Ale powiedziałam stop. W życiu trzeba wyjść i powiedzieć - nie, nie będziesz mi tego robił, nie wolno ci tego robić. Nie wolno bić zwierząt, tym bardziej nie wolno ludzi bić.

Muszę jeszcze zapytać o twoją przyjaźń z Anią Ziembą, z którą mieszkałaś w jednym pokoju, a która teraz jest u ciebie w Stanach.

- Być z kimś obcym w jednym pokoju przez miesiąc to jest sztuka. Tego bałam się najbardziej, idąc do programu. Okazało się, że z Anią nie pokłóciłyśmy się ani razu. Narodziła się przyjaźń, którą pielęgnujemy do dziś. Największą moją zaletą jest to, że dotrzymuję słowa. Obiecałam Ani, że ją zaproszę i tak się stało. Chcę jej pokazać jak najwięcej, żeby do końca życia zapamiętała tę podróż.

A co z miłością? Co musi mieć facet, by poruszył tobą tak, jak skoki ze spadochronem?

- Uważam, że facet jest głową, a my jesteśmy szyją. A głowy nie ruszysz bez szyi. Facet, który mnie zniesie, któremu nie będą przeszkadzały jakieś pierdoły, małe rzeczy, który umie rozmawiać i powie wprost, co mu się nie podoba albo czego nie lubi. Zawsze można się dogadać. Przede wszystkim musi mieć poczucie humoru i dystans do siebie. Jeśli nie ma między ludźmi rozmowy, to nie ma relacji żadnej. I musi być między nami zaufanie. To jest bardzo ważne.

Życzę ci szczęścia, by ta karta się odwróciła.

- Mam nadzieję, że strzała Amora jeszcze mnie walnie [uśmiech - przyp. red.]. Zakochanie jest piękne, tylko boję jednego, że potem człowiek lata jak ze sraczką. Motyle odlatują, kurtyna opada i po spektaklu. 

Beata Banasiewicz / AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Sanatorium miłości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy