Sympathy for The (TV) Devil

Psychopata, gangster i handlarz śmiercią. To oni są teraz naszymi ukochanymi bohaterami z seriali. Tak, telewizja się zmienia, a bohaterowie popularnych produkcji stają się coraz mniej jednoznaczni. Zło puka w ekran naszego telewizora, niczym morderczy duch z "Kręgu", a my wcale nie chcemy zmieniać kanału.

Amerykańska telewizja przechodzi na naszych oczach ewolucję. Uważana jeszcze do niedawna za fabrykę mdłych oper mydlanych i familijnych sitcomów, przemienia się w oazę twórczej wolności i rezerwat kontrowersyjnych projektów.

Wiąże się to z coraz dalej posuniętą niechęcią producentów filmów do ryzykowania własnych pieniędzy. Równocześnie telewizje kablowe sięgają do coraz bardziej odważnej tematyki.

"Seriale wciąż balansują na granicy tego, co na ekranie może być powiedziane i pokazane, i mimo to (a może właśnie dlatego) od kilku sezonów zdobywają wciąż rosnącą popularność. To prawdziwy fenomen, gdyż w kinie tendencja jest dokładnie odwrotna. Mainstream staje się coraz bardziej gładki i zachowawczy, jednocześnie tracąc widzów" - pisze Karolina Pasternak, w swoim tekście "Cudowne lata telewizji".

Reklama

Amerykańskie filmy zaludnili nudni, papierowi, grzeczni chłopcy, więc ci interesujący, pełnokrwiści, źli chłopcy musieli szukać przystani w coraz bardziej odważnej telewizji.

Oczywiście, wielkie koncerny medialne są tak samo wycofane i strachliwe, jak wielcy hollywoodzcy producenci, ale już telewizje kablowe mogą sobie pozwolić na szukanie widzów w grupie, która - po prostu - "chce czegoś więcej" (i nie jest to tożsame z hasłem reklamowym "Ask for more").

Kablówki, ze względu na specyficzny podział rynku, nie szukają poklasku w głównej grupie odbiorców, ale starają się pokazać coś, co zainteresuje amerykańską inteligencję, znudzoną miałkością filmowej sieczki. Okazuje się, że jednym ze sposobów stało się sięganie w sferę zła i moralnej niejednoznaczności. Zwłaszcza wtedy, kiedy zło wciela się w postać silną, zdecydowaną i uwodzącą charakterem.

"Gdzie więc są i kim są współcześni filmowi herosi? Czy bezpowrotnie odeszli w przeszłość bohaterowie Ala Pacino, Roberta De Niro, Bruce'a Willisa, Harrisona Forda czy Denzela Washingtona? Dlaczego ich młodzi następcy są tak straszliwie bladzi, jak Robert Pattinson w serii o wymownym tytule 'Zmierzch'?" - pytają w swoim tekście Małgorzata Sadowska i Ola Salwa, poszukując nowego wzoru dla twardego macho, który gdzieś zagubił się wśród amerykańskich aktorów.

Panie odnajdują ten wzór w artystach spoza USA, ale można go także szukać w popularnych serialach odważnych kablówek.

"Przed 10 laty znany brytyjski dziennikarz David Aaronovitch wieszczył, iż 'wiek telewizji się skończył'. Był to lament cokolwiek przedwczesny, bo właśnie wtedy, gdy pisał o końcu telewizji, ta wkraczała w nową erę serialowych opowieści. Jej początek wyznaczały premiery tak wybitnych produkcji, jak 'Sześć stóp pod ziemią' Alana Balla i 'Rodzina Soprano' Davida Chase'a. Od tamtej pory moda na 'życie w odcinkach' przybiera na sile" - pisał w "Serialowej gorączce rodem z Ameryki" Bartosz Staszczyszyn.

"Propozycja nie do odrzucenia"

"Rodzina Soprano" była pierwszym serialem HBO, w którym poznaliśmy nową twarz gangstera: twarz Tony'ego Soprano - męża, ojca, sąsiada i mafiosa. Był niejednoznaczny i budzący sympatię. Zwłaszcza że mogliśmy poznać go o wiele lepiej niż jego kinowych pobratymców (choćby równie lubianego bohatera "Życia Carlita"), gdyż spotykaliśmy się z nim przez sześć sezonów.

Kolejną taką postacią jest Nancy Botwin z serialu "Trawka".

Nancy wiodła życie przeciętnej mieszczanki, aż do chwili, kiedy jej mąż zmarł na atak serca. Aby utrzymać poziom życia, do którego ona i jej dwaj synowie przywykli, pani Botwin zaczyna handlować marihuaną.

I w ten sposób, zamiast - po raz kolejny - kłuć nas w oczy postacią wzorowej matki, moralnie nieskalanej, mimo że borykającej się z trudami wychowania dzieci, serial "Trawka" odważnie stawia pytanie: "A co wy byście zrobili na jej miejscu?". Okazuje się, że odpowiedź wcale nie jest taka oczywista.

Jeszcze wyraźniej widać to na przykładzie jednego z najciekawszych, jeżeli nie najciekawszego bohatera współczesnych serii - Waltera White'a z "Breaking Bad". Wiedzie on dość skromny żywot nauczyciela chemii, jakoś wiąże koniec z końcem, obywa się bez luksusów, za to otacza rodzinę uwagą i miłością.

Kończy się to jednak w momencie, kiedy Walter dowiaduje się, że ma raka płuc, a lekarz nie daje mu dużych szans na przeżycie. Podsumowuje swoje dotychczasowe życie i bilans niestety nie wychodzi na plus.

W chwili swojej śmierci pozostawi ciężarną żonę i chorego na porażenie mózgowe syna, z niespłaconą hipoteką, bez oszczędności, bez pieniędzy na college dla dzieci - jednym słowem - bez niczego poza sporymi kłopotami.

I okazuje się, że amerykański sen to jeden wielki stek bzdur i głupiej wiary w społeczną sprawiedliwość, jaką karmi nas telewizja. Co robi bowiem w tej sytuacji Walter White? To, co umie najlepiej - zaczyna bawić się w chemika. W chemika produkującego najczystszą, najmocniejszą i najpiękniejszą metaamfetaminę. A wszystko z miłości do rodziny, która nie potrafiłaby zrozumieć jego wyboru.

To jest dopiero twardo postawione pytanie: "A co ty byś zrobił na jego miejscu?". Umarł biedny, ale moralnie czyściutki, i poszedł do nieba, czy zachowałbyś się jak mężczyzna (tego też nauczyły nas filmy) i zapewnił byt swojej rodzinie, zanim zaczniesz "wąchać chryzantemy od spodu"?

Ukochany seryjny morderca Ameryki

Inne dylematy ma Dexter Morgan - ukochany seryjny morderca Ameryki. Nie stoi on przed moralnym wyborem, bo takiego wyboru nigdy nie miał. Kiedy w dzieciństwie stał się świadkiem brutalnego zabójstwa własnej matki, coś w jego wnętrzu "zostało rozdarte".

Od tego momentu czuje się sobą tylko w chwili, gdy zadaje śmierć innej osobie (Dexter opisuje swoje uczucia z tym związane w odcinku "Take It!", który telewizja Showtime wyemitowała w tym tygodniu).

Dexter od dziecka był wykolejony i niechybnie skończyłby w celi śmierci, gdyby jego przybrany ojciec, policjant Harry, nie poszedł na kompromis z własnym sumieniem. Kochając chłopca jak własnego syna i równocześnie zdając sobie sprawę z niezaspokojonego głodu, jaki w nim drzemie, postanowił przynajmniej skanalizować to zło, tak, aby nie wyrządziło krzywdy niewinnym.

Nauczył Dextera stosownego wyboru ofiar, zabijania tylko tych, którzy zasługują na śmierć, ale wykpili się wymiarowi sprawiedliwości. Edukację młodego mordercy zwieńczył całym wachlarzem technik i trików, które pozwalają głównemu bohaterowi wciąż unikać wykrycia.

Dexter Morgan jest najbardziej jaskrawy z bohaterów tu omawianych. Oczywiście, dąży do stabilizacji, kocha swojego syna, swoją siostrę i swoją żonę, ale nie zapominajmy, że Dexter nie został "seryjnym mordercą seryjnych morderców" z poczucia misji i chęci naprawiania świata.

Dexter zabija, bo odczuwa biologiczną, niezbywalną potrzebę zabijania. Nie zapominajmy o tym, że - mimo pewnych ludzkich odruchów - jest on psychopatą, "schludnym potworem" - jak sam o sobie mówi.

Widzowie, oglądając serial "Dexter", identyfikują się z głównym bohaterem, a więc także z tym zakorzenionym złem, które on w sobie niesie. "To nie Dexter ma problem ze słabością do zła. To jego widzowie mają ten problem" - pointuje swój tekst Bartek Chaciński.

Ja wolałbym pointę z innej beczki, taką jak w skeczu "Latającego Cyrku Monty Pythona" o siejących terror w Londynie sadystycznych braciach Pirania.

Grany przez Grahama Chapmana kryminolog-wariat, zaproszony do studnia - z ciężkimi objawami fioła i dzikim błyskiem w oku - podsumowuje wszystko tak:

"Łatwo jest surowo osądzić Dinsdale'a Piranię. Ale w końcu robił to, o czym wielu z nas jedynie marzy. Morderstwo to tylko ekstrawertyczna forma samobójstwa. Dinsdale był świrem. Ale szczęśliwym świrem… Cholerny szczęściarz".

swiatseriali.pl
Dowiedz się więcej na temat: Dexter | Breaking Bad | Sześć stóp pod ziemią | Trawka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy