"Przekręt": Serial na podstawie filmu Guya Ritchiego

Serialowy "Przekręt" (ang. "Snatch") to inspirowana filmem Guya Ritchiego z 2000 roku historia grupy dwudziestokilkuletnich naciągaczy.

Po napadzie na ciężarówkę pełną skradzionego złota zostają wplątani w szereg nieoczekiwanych zdarzeń. Od tej pory muszą radzić sobie w świecie zorganizowanej przestępczości, ustawianych walk bokserskich i międzynarodowych gangsterów.

W jedną z głównych postaci, Charliego Cavendisha - pochodzącego z bogatej rodziny chaotycznego podrywacza, wciela się Rupert Grint (Ron Weasley z serii filmów o Harrym Potterze).

Na ekranie partnerują mu Luke Pasqualino ("Rodzina Borgiów") jako pomysłodawca napadu, Ed Westwick ("Plotkara") w roli Sonny’ego Castillo, szefa lokalnej mafii oraz Dougray Scott ("Mission: Impossible 2" czy "Uprowadzona 3"), jako ojciec głównego bohatera.

Reklama

Premiera serialu Przekręt w środę 12 kwietnia o godz. 22:00 w AXN. Kolejne odcinki w środy o 22:00.

Rozmawiamy z Lucienem Laviscountem grającym Billy'ego "Fuckin" Ayersa

Telewizyjną adaptację "Przekrętu" (Snatch) oparto na filmie z 2000 r. Co tobie, jako aktorowi, dał ten film w kontekście gry w serialu telewizyjnym?


- Dużo frajdy, emocji, strachu, miłości. To seksowny projekt. Naprawdę. Przeżywasz marzenia każdego chłopaka. Bierzesz udział w skokach... Odkrywasz światy innych postaci, bo przecież każda z nich jest z innego świata. Rozwijacie się razem, ale też każdy z osobna. To naprawdę bardzo bogate doświadczenie.

Czy podobał ci się filmowy pierwowzór?

- Jestem jego wielkim fanem. Gdy usłyszałem, że będą kręcić z tego serial, dosłownie błagałem mojego agenta, żeby załatwił mi rolę. Udało się. Będę miał okazję pracować z kilkoma starymi przyjaciółmi. Z Lukiem Pasqualino znamy się już 8 lat. Czasem było nam razem nawet zbyt wesoło.

Przeczytałeś pierwszą wersję scenariusza pilota serialu. Jaka była twoja reakcja?

- Nie skupiam się tak bardzo na tym, co jest napisane, ale raczej kim jest moja postać i jaka jest jej przeszłość. Żeby móc dalej rozwijać postać, trzeba poznać jej przeszłość. Trzeba się w tym wszystkim zanurzyć.

Współproducentem wykonawczym i scenarzystą jest Alex De Rakoff. Jak się z nim współpracuje?

- Zdecydowanie nadajemy na tych samych falach. Alex doskonale się na tym wszystkim zna. Wie także, czego od nas oczekiwać. Jest bardzo bezpośredni i blisko z nami współpracuje, więc czujemy się swobodnie. Dzięki niemu wszyscy mamy z tego frajdę.

Opowiedz o granym przez ciebie Billym "Fuckin" Ayersie.

- Billy jest zadziorny, ale opanowany i pewny siebie. Bardzo ceni sobie przyjaźń, a przyjaciele są dla niego jak rodzina. Można na nim polegać i robi wszystko, żeby inni nie wpadli w tarapaty.

A co z przyjaźnią Alberta i Billy'ego?

- Billy to taki brat, którego Albert nigdy nie miał. Są najlepszymi przyjaciółmi od kiedy się poznali. Jeżeli chodzi o rodziców, to ojcowie Alberta i Billy’ego mogli się kiedyś przyjaźnić. Ten wątek nigdy nie jest rozwijany. Albert i Billy są jak bracia, tylko nie wiąże ich krew. Zawsze mogą na sobie polegać.

To coś na kształt opowiadania dla chłopców, opowieści o gangsterach i napadach na banki. Czy historia ma jednak drugie dno?

- Patrząc z perspektywy widzów, ale też aktorów odgrywających role, musimy pamiętać o jednej ważnej rzeczy. Medium, z myślą o którym kręcony jest serial, rządzi się swoimi prawami, mamy więc w serialu humor, londyńską gangsterkę itd. Pamiętajmy też, że te postacie to prawdziwi ludzie ze swoimi prawdziwymi problemami. W relacjach z innymi postaciami, a nawet miedzy nami, przyjaciółmi, musimy znaleźć pewną równowagę. Mamy nadzieję, że w każdej scenie uda się nam - jako aktorom i postaciom - osiągnąć zamierzony efekt. To najważniejsze.

Filmy o skokach na banki wydają się typowo brytyjskie. Dlaczego tak nas bawią?

- Uwielbiam ten gatunek filmów. Jest w nich coś na wskroś brytyjskiego. Fabuła zaczyna się ciekawie układać, gdy kilka ekip o coś ze sobą rywalizuje. Taka opowieść może pójść w każdym kierunku. W każdej chwili może się coś wydarzyć, gdy tyle postaci stara się położyć rękę na tej samej nagrodzie.

Jak kręci się w Manchesterze?

- Jest super. W tym roku, całkiem niedawno, skończyłem tutaj projekt. Miałem trzy tygodnie wolnego, a teraz pracuję nad tym serialem. Bardzo mi się tu podoba. Mam mnóstwo znajomych. To taka północna wersja Londynu. Naprawdę jest mi tu dobrze. Będzie mi smutno, gdy będę musiał wyjechać.

Jak współpracuje się z reżyserem Nickiem Rentonem?

- Nick jest trochę stuknięty. Wiem, że nie będzie miał mi tego za złe. To właśnie dzięki temu natłokowi myśli jest tak świetnym reżyserem. Potrafi spojrzeć na scenę kompletnie inaczej niż my, albo w taki sposób, na który nigdy byśmy nie wpadli. Zaszczepia pewien pomysł w twojej głowie i albo się uda, albo nie. Umysł Nicka zawsze jest na wysokich obrotach, dlatego czasem przekazuje nam uwagi w sposób kompletnie niezrozumiały. Na koniec mówi jednak coś, co sprawia, że wszystko staje się oczywiste.

Czy ten iście "bondowski" świat to spełnienie marzeń każdego małego Brytyjczyka?

- Zdecydowanie tak. Drugiej nocy siedzieliśmy sobie na balkonie i podziwialiśmy panoramę Manchesteru. Stwierdziliśmy jednogłośnie, że to jest właśnie nasz Bond.

Jak twoim zdaniem na serial zareagują widzowie i jak spodoba im się ten wybitnie brytyjski sposób prowadzenia narracji?

- Bardzo się staramy i cały czas próbujemy wyeksponować te poważne chwile wśród scen komediowych. Wciąż jesteśmy zamknięci w naszym własnym świecie i nie skupiamy się na tym, co na zewnątrz.

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy