"Predator: Prey" zaskakuje i wciąga. Na tropie najeźdźcy z kosmosu [recenzja]

"Predator: Prey" /Disney+ /materiały dystrybutora
Reklama

Disney+ pozytywnie zaskoczył premierą filmu "Predator: Prey" w reżyserii Dana Trachtenberga. Po mało udanych spin-offach oryginalnego "Predatora" z 1987 roku, widzowie otrzymali produkcję, która trzyma w napięciu i wprowadza świeżość do franczyzy.

Akcja filmu "Predator: Prey" rozgrywa się w 1719 roku na terytorium zamieszkałym przez Indian z plemienia Komanczów, a konkretnie na Wielkich Równinach. Można go uznać za prequel do oryginalnego "Predatora" z Arnoldem Schwarzeneggerem. Bohaterką jest wojowniczka Naru (Amber Midthunder), która stara się ochronić swoje plemię przed krwiożerczym najeźdźcą z kosmosu. 

Reklama

Oficjalny opis fabuły wyjaśnia, że Naru wychowywała się w cieniu najbardziej legendarnych łowców przemierzających Wielkie Równiny. Kiedy jej wiosce zaczyna grozić niebezpieczeństwo, postanawia chronić swoich ludzi. Napastnik, którego tropi, okazuje się być wysoko rozwiniętym drapieżnikiem z innej planety, uzbrojonym w zaawansowany technicznie arsenał. Wkrótce dochodzi do bezwzględnej i przerażającej konfrontacji między wojowniczką i obcym.

"Predator: Prey" to rozpoczęcie nowej serii we franczyzie o istocie pozaziemskiej. Reżyserem jest Dan Trachtenberg, o którym w 2016 roku usłyszał świat za sprawą filmu "Cloverfield Lane 10". Mogliśmy się spodziewać podobnego klimatu science-fiction połączonego z elementami dreszczowca w jego najnowszym projekcie. Jak finalnie wypadł?

"Predator: Prey": Stopniowe dawkowanie emocji

"Predator: Prey" pojawił się na Disney+ 5 sierpnia i od tamtej pory zbiera bardzo dobre recenzje. Nie da się ukryć, że po średnim "Predatorze" z 2018 roku i niezachwycających dwóch filmach "Obcy kontra Predator", produkcja Dana Trachtenberga wydaje się być bardzo przyjemna i solidnie zrobiona.

Film z Amber Midthunder w roli głównej od samego początku buduje napięcie. Początkowo bardzo powoli. Głowna bohaterka wyczuwa, że coś niepokojącego czai się w lasach na Wielkich Równinach. Informuje o swoich obawach resztę plemienia, lecz nikt nie traktuje jej poważnie. Dziewczyna nie ma zbyt dobrej reputacji. W filmie widzimy scenę jej nieudanego polowania, po której traci jeszcze więcej wiarygodności i autorytetu w oczach reszty. 

Ambicja nie daje jej spokoju i postanawia sama podjąć trop, choć jeszcze nie do końca wie czego szuka. Na ten moment wiadomo, że istota skóruje swoje ofiary. Predator (Dane DiLiegro), jak wiemy, może przyjąć postać niewidzialną. Naru podąża za wskazówkami, które znajduje po drodze. Nagle okazuje się, że to Predator zaczyna iść tropem dziewczyny. Napięcie w tej sekwencji jest stopniowo dawkowane, a przez motyw podążania za wskazówkami, widz również zaczyna się angażować i brać udział w polowaniu.

Atmosfera gęstnieje z każdym kolejnym krokiem bohaterki aż do momentu starcia. Nie jest to jednak ostateczna walka. To dopiero wstęp oraz poznanie wroga Naru, która dowiaduje się do czego jest zdolny i jakie ma moce.

"Predator: Prey": Nowość i świeżość we franczyzie

Co wyróżnia "Predator: Prey" na tle pozostałych filmów z franczyzy to nietypowe rozwiązania jeśli chodzi o kadrowanie i ujęcia. Nie da się przeoczyć niesamowitych krajobrazów, które mamy okazję oglądać. Film kręcono głównie w pobliżu Calgary w w Kanadzie. Wspaniałe tereny, pokryte lasami, ukazane w dalekim planie robią ogromne wrażenie. Często widzimy starcie lub ucieczkę w takim właśnie ujęciu, co jest miłe dla oka. Tworzy to kontrast między przybyszem z kosmosu, uzbrojonym w gadżety technologiczne, a członkami plemienia Komanczów, którym natura jest bardzo bliska. Można pokusić się o stwierdzenie, że oglądamy walkę "technologia kontra natura".

W tym momencie można trochę żałować, że film nie jest pokazywany w kinach. Piękne tereny z pewnością zrobiłyby lepsze wrażenie na wielkim ekranie. Niektóre sceny nocne na małym ekranie laptopa, lub nawet telewizora wydają się za mało widoczne. To zdecydowanie nie jest odpowiedni film do oglądania za dnia, ponieważ scen nocnych może nie być w ogóle widać.

Z kwestii technicznych na minus jest średnie CGI w przypadku zwierząt, na przykład niedźwiedzia. Niestety, nie wyglądało ono dobrze. Na szczęście, takich scen nie ma w filmie dużo, dlatego nie psuje aż tak odbioru.

Innym elementem wprowadzającym świeżość do franczyzy są młodzi i mniej znani aktorzy. W obsadzie nie znajdziemy wielkich, hollywoodzkich nazwisk i to może sprawić, że niektórzy pominą ten film. 

Aktorka grająca główną bohaterkę, Amber Midthunder może być niektórym znana z "Legionu" lub "Aż do piekła", lecz dopiero "Predator: Prey" przyniósł jej większy rozgłos. Pozostali aktorzy występujący w "Predator: Prey" to Stormee Kipp, Dakota Beavers, Dane DiLiegro, czy Nelson Leis.

Na wielkie uznanie zasługuje fakt, że film został nakręcony w dwóch językach. Bohaterami "Predator: Prey" są członkowie plemienia Komanczów z XVIII wieku, a reżyser i studio nie byli do końca pewni, jak rozwiązać kwestię językową. Trachtenberg postanowił nakręcić film w dwóch wersjach. Oznacza to, że aktorzy "Predator: Prey" wykonywali sceny po angielsku i w języku Komanczów. Obydwa warianty można włączyć na platformie Disney+.

"Predator: Prey": Disney+ pozytywnie zaskakuje

"Predator: Prey" nie jest filmem bez zarzutu. Niektórym widzom może przeszkadzać fakt, że dialogi między bohaterami są okrojone, przez co odnosi się wrażenie, że treść jest trochę ograniczona.

Ostateczna walka to zbiór szczęśliwych wypadków, co wydaje się nieco oklepanym rozwiązaniem. Nie zdradzając za wiele, nie wypada to bardzo źle, ale mogło lepiej. W oczy kłuje używanie przez Predatora nowych technologii, podczas gdy akcja rozgrywa się w XVIII wieku. Można to jednak wytłumaczyć tym, że jest on istotą pozaziemską, więc gdzieś w kosmosie mogła być wtedy lepiej rozwinięta technologia, ale to jedynie domysły.

Film wydaje się być nieco odklejonym od pozostałych, między innymi przez osadzenie go w XVIII wieku, lecz zachowuje istotę Predatora z pierwszej części. Podobno inspiracją reżysera była postać Billiego, indiańskiego zwiadowcy, który walczy z Predatorem na moście nad wodospadem. Produkcja ma również małe nawiązanie do drugiej części, a konkretnie do pistoletu, który Mike Harrigan (Danny Glover) dostał od Predatora. Więcej informacji byłoby niepotrzebnym spoilerem, więc zachęcam do uważności.

Podobno Dan Trachtenberg pracował nad filmem aż sześć lat! Ogromne starania się opłaciły, ponieważ dostaliśmy dobry film akcji, z elementami science-fiction i dreszczowca, który trzyma w napięciu. Reżyser zadbał także o to, aby historycznie jak najlepiej przedstawić plemię Komanczów.

Nie jest to film idealny, ale być może to właśnie działa na jego korzyść. Nie jest skomplikowany, widz nie jest zasypywany odniesieniami do pozostałych filmów z franczyzy. Dobrze działa także jako coś osobnego od serii, a drobne smaczki dla fanów są przyjemnym dopełnieniem. Wielką sympatię z pewnością zdobędzie towarzysz głównej bohaterki, pies Sarii.

Końcówka sugeruje, że powstaną kolejne części. Disney+ pozytywnie zaskoczył premierą "Predator: Prey" i można mieć nadzieję, że nowe produkcje będą tylko lepsze. Netflix ma się czego obawiać.

6,5/10

Zobacz też:

"Gray Man": Wydano 200 mln dolarów na film, który już wszyscy widzieliśmy [recenzja]

"Bullet Train": Wsiądź do pociągu nie byle jakiego [recenzja]

"Stracone złudzenia": To wszystko musiało go w końcu zgubić [recenzja]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy